Recesją na skalę globalną jesteśmy straszeni już od kilku miesięcy. Właściwie to straszy nas sama gospodarka wielu krajów, a analitycy, ekonomiści, politycy i zwyczajni pesymiści tylko jej w tym pomagają.
Choć nie ma pełnej zgody co do oceny zagrożenia, a nawet co do samej definicji i istoty tego zjawiska, warto przyjrzeć się mu nieco bliżej.
Najbardziej rozpowszechniona definicja mówi, że z recesją mamy do czynienia wówczas, gdy przez dwa kwartały z rzędu notuje się spadek PKB. W tym znaczeniu trudno stwierdzić, że obecnie gdziekolwiek na świecie to zjawisko występuje. Niewątpliwie jednak ? mimo uspokajających wypowiedzi ?urzędowych optymistów? ? należy się liczyć z poważnym zagrożeniem jego pojawieniem się i to już w najbliższej przyszłości. W dodatku zagrożenie to dotyczy największych światowych gospodarek, a więc Japonii, USA i w konsekwencji ? także krajów Europy Zachodniej. To oznaczałoby recesję na skalę globalną.
Gospodarka japońska, która jeszcze niedawno uchodziła za ?lokomotywę? wzrostu w swoim regionie, od 10 lat przeżywa ogromne kłopoty i nie widać nie tylko oznak poprawy, ale nawet sposobu poradzenia sobie z nimi. Rozpaczliwe wysiłki kolejnych ekip rządowych, choćby w postaci zerowych stóp procentowych i pompowania ogromnych ilości pieniądza, wciąż nie przynoszą pożądanych skutków.
Na początku roku oznaki osłabienia zaczęły się pojawiać w gospodarce Stanów Zjednoczonych, mającej największe oddziaływanie na to, co dzieje się w całym niemal świecie. Sytuacja nie poprawia się tam, mimo intensywnych wysiłków władz monetarnych. Alan Greenspan zaaplikował w ciągu kilku miesięcy niemal nie mającą precedensu w dotychczasowej historii USA serię ośmiu obniżek stóp procentowych (z dziewięcioma kolejnymi obniżkami mieliśmy do czynienia w latach 1981-82), w wyniku której stopa dyskontowa znalazła się na poziomie najniższym od czasu recesji z początku lat 90. Jest niemal pewne, że na tym się nie skończy.