Giełdowa choinka mówi sama za siebie. Mocno ona w tym roku niesymetryczna, zniekształcona jakaś. Po lewej stronie gałązki wyrosły liczne i długie, po tej drugiej zaś rzadkie i w większości rachityczne.
Jeśli chodzi o najdłuższą gałązkę z lewej strony, to w ostatniej chwili opuściła ją Argentyna, gdzie inwestorzy potraktowali akcje jako formę ucieczki przed kryzysem (!), wskutek czego tamtejszy indeks wzrósł w miniony czwartek aż o 17%.
Nie ma większych wątpliwości, dlaczego u samej podstawy choinki, po jej nieprzyjemnej stronie, znalazła się Polska ze swoim indeksem największych spółek. Słabnąca w oczach gospodarka, perturbacje budżetowe, polityczne zawirowania, wreszcie czynniki dotyczące poszczególnych firm, uchodzących do niedawna za blue chipy, zrobiły swoje. Musimy to odcierpieć. Właśnie WIG20 odczuł to najbardziej. Nieco lepiej powiodło się wskaźnikowi obejmującemu większą liczbę spółek.
Ten ostatni pokonał takie potęgi, jak francuski CAC, japoński Nikkei, niemiecki DAX, a nawet chiński Hang Seng. Ba, znalazł się tuż za taką potęgą, jak Nasdaq. Warto jednak zauważyć, że wyprzedzają nas wyraźnie nasi sąsiedzi - Czechy i Węgry. Szczególnie indeks giełdy budapeszteńskiej musi budzić zazdrość - wszak plasuje się niemal na samym szczycie, tuż za Dow Jonesem.
Analiza gałązek rosnących po dodatniej stronie zajmuje znacznie mniej miejsca, choć może być nie mniej ciekawa. Światowym liderem wzrostów jest tym razem Rosja. Z makroekonomicznego punktu widzenia jest to pozycja całkowicie uzasadniona. Budżet bez deficytu, wysokie tempo wzrostu PKB, odważne reformy (w tym podatkowa - podatek liniowy w wysokości 13%). O wiele niższą stopą zwrotu (ale jednak dodatnią) charakteryzują się indeksy rynków wschodzących, a jedynym rodzynkiem w tym gronie jest Austria.