Każdy szanujący się inwestor z pogardą lub co najmniej lekceważeniem podchodzi do wszelkiego typu prognoz, a w szczególności do rekomendacji. Po części jest to postawa w pełni zrozumiała. Analitycy wielokrotnie dali dowody swej bezradności w przewidywaniu tego, co zdarzy się w przyszłości. Rekomendacje niejednemu już przyniosły pokaźne straty, a wiele formułowanych wcześniej prognoz ceny docelowej akcji niektórych spółek do dziś stanowi przedmiot zgryźliwych żartów.
Jednak prognozy są czytane i analizowane, w różnych zresztą celach. Jedni chcą je skonfrontować ze swymi poglądami, inni z czystej ciekawości, jeszcze inni, pragną odkryć nowego guru. Tych ostatnich jednak jakby coraz mniej. Starzy nieco się zużyli, a nowych nie widać. Cóż, takie czasy. Niepewne. Niby dominujący trend wciąż "ma się dobrze", ale wieszczenie bessy po kilkunastu miesiącach jej panowania nikomu sławy nie przyniesie. Co innego, gdyby trafnie przewidzieć jej koniec. Na razie jednak odważnych brakuje, a jeśli już się znajdą, to stosują rozwiązania połowiczne, bo cóż to za prognoza - 1500 punktów dla WIG20. Dalej wychylić się nikt nie chce, nawet najwięksi ekscentrycy i nawet w żartach.
Różne są też rodzaje prognoz. Dość popularne (najbardziej z punktu widzenia ich autorów) są przewidywania enigmatyczne i ogólne, tajemniczo-wieloznaczne. Trudno się nimi skompromitować, ale zwolenników też nie zyskuje się zbyt wielu. Każdy ich odbiorca może je dowolnie interpretować, ale niewiele z tego wynika. Na ich formułowanie mogą sobie jednak pozwolić jedynie analitycy o znanych nazwiskach lub reprezentujący szacowne firmy. Ci mniej znani muszą być bardziej radykalni, jeśli chcą w ogóle zaistnieć publicznie. Ale z tym też trzeba uważać, bo przecież ogłoszenie, że indeks naszych blue chipów osiągnie pod koniec 2002 r. na przykład 3000 punktów niewątpliwie zostałoby dostrzeżone, ale któż wytrzymałby presję psychiczną, jakiej byłby poddany w okresie między jej ogłoszeniem a ewentualnym ziszczeniem się takiego scenariusza.
Stosunkowo bezpieczne i dość rozpowszechnione są prognozy warunkowe. Ich konstrukcja jest dość prosta. W wersji fundamentalnej może ona wyglądać na przykład tak: "jeśli [to słowo jest w całej prognozie kluczowe] gospodarka zacznie się ożywiać i [tu można wpisać niemal dowolną bzdurę], to giełda zareaguje wzrostem [w tym segmencie należy się wykazać elementarną znajomością związków przyczynowo-skutkowych, obowiązujących w świecie finansów, aby się nie skompromitować]". W wersji dla techników najczęściej spotykana jest struktura typu: "jeśli [kluczowe!] kurs przebije opór na wysokości połowy wysokości w miarę sensownie wybranej świecy z okresu, który nieco już zdążył zatrzeć się w pamięci większości inwestorów [dobrze jest podać tylko datę utworzenia się świecy, a nie konkretną wartość, przecież mamy do czynienia z fachowcami] to otworem staje droga do...". I tu dowiadujemy się najczęściej do jakiego wstrząsającego poziomu dojść może kurs akcji lub wartość indeksu. Należy pamiętać, że w tej ostatniej kwestii kluczowym słowem jest "może".
Oczywiście, możliwych typów prognoz jest znacznie więcej, ale sądzę, że ten podstawowy przegląd ułatwi Czytelnikom ich lekturę. Należy jednak pamiętać, że podstawową zasadą, stosowaną przez każdego inwestora, powinno być bezwzględne kierowanie się w decyzjach dotyczących lokowania własnych pieniędzy własnymi poglądami i - najprostszymi choćby - strategiami. A więc... trafnych decyzji w nadchodzącym roku!