Salon(ik) niezależnych

Od pewnego czasu jakoś nie ma nadmiernego popytu na niezależność. Można powiedzieć, że raczej wręcz przeciwnie. Choć właściwie jesteśmy już do tego przyzwyczajeni, to jednak czasem nas coś "rusza". Czyżbyśmy znów zmierzali do epoki, w której niezależni są tylko kabareciarze?

Publikacja: 02.01.2002 16:58

W kwestii niezależności ostatnio dzieje się w naszym kraju dość dużo. Do najważniejszych spraw można zaliczyć mocno zagrożoną niezależność Rady Polityki Pieniężnej czy niezależność Polski od dostaw gazu z jednego tylko źródła. W tle ciągle jest niezależność posłów i senatorów - głównie od przepisów prawa oraz od różnych grup interesów, ale także niezależność urzędników administracji państwowej. Generalnie chodzi o przejrzystość stosunków w biznesie, a szczególnie na styku biznesu, polityki i zarządzania państwem.

Żenujący spektakl toczy się wokół Rady Polityki Pieniężnej. Nawet jeśli popełniła błędy, to metody, jakimi próbuje się wpłynąć na jej decyzje, są nie do przyjęcia w cywilizowanym kraju, dążenia zaś do powiększenia jej składu i rozszerzenia zakresu odpowiedzialności o walkę z bezrobociem zbliżają nas do poziomu przysłowiowego Burkina Fasso. W Polsce walutą zarządzać ma Rada Polityczna (Taniego) Pieniądza, niezależna od kompetencji fachowych, za to powolna politycznym interesom i doraźnym potrzebom rządu.

Do tego, że wraz ze zmianą układu politycznego dochodzi do wymiany kadr, obejmującej kilkanaście tysięcy stanowisk, zdążyliśmy się - choć z trudem - przyzwyczaić, ale przewracanie do góry nogami zasad działalności ważnych dla funkcjonowania państwa instytucji to ewidentny przejaw niedojrzałości naszej demokracji. Dojdzie w końcu do tego, że po każdych wyborach, w wyniku których nastąpi polityczna zmiana warty, zmieniać się będzie konstytucję, ordynację, ważniejsze ustawy, zasady działania instytucji itp.

Kwestia dostaw gazu i innych większych inwestycji co jakiś czas wraca "na wokandę", a towarzyszy temu atmosfera skandalu, wzajemnych oskarżeń, domysłów. Chodzi o potężne pieniądze, interesy, strefy wpływów. Tu dokładnie widać związki polityki z biznesem. Niestety, w tej dziedzinie coraz bardziej upodabniamy się do Azji niż do Europy i bliżej nam do koreańskich czeboli niż nowoczesnych koncernów. Prasa opisywała już wielokrotnie zadziwiające transfery między sferą prywatnego biznesu a administracją państwową, w wyniku których wysocy urzędnicy znajdują intratne posady w firmach, reprezentujących branże, którymi się zajmowali na stanowiskach państwowych, niejednokrotnie wydając wówczas różnorodne decyzje, tych właśnie firm dotyczące. Ot, przypadek taki...

Z drugiej zaś strony, do ważnych urzędów coraz częściej trafiają osoby, zajmujące dotąd kluczowe stanowiska w bardzo poważnych firmach prywatnych, zyskując - bezpośrednio lub pośrednio - kompetencje decyzyjne w wielu dziedzinach, którymi bardzo zainteresowani mogą być ich poprzedni pracodawcy. Znaleźć można osoby, które tego typu drogę przebyły nie jeden raz. W tej materii do niezwykle interesującej wymiany zdań doszło w jednym z niedawno emitowanych programów telewizyjnych między posłem Rokitą a ministrem Kaczmarkiem. Na wątpliwości posła, dotyczące tego, czy w przypadku, gdy wysokim urzędnikiem w resorcie skarbu zostaje niedawny pracownik Bartimpexu, nie została przekroczona pewna cienka i trudno uchwytna granica, minister zareagował świętym oburzeniem i z wdziękiem odparował pytaniem, czyje interesy reprezentuje poseł Rokita. Majstersztyk sztuki polemicznej a' la Gołota.

Schodząc wreszcie na niższy, ale najbardziej chyba interesujący Czytelników PARKIETU poziom giełdowych firm, mamy do czynienia z bardzo ciekawym zjawiskiem. Z jednej strony obserwujemy dobrze znany i wciąż jeszcze najbardziej rozpowszechniony schemat, w którym dominujący akcjonariusz bierze wszystko. Korzystając z przewagi głosów na walnym zgromadzeniu decyduje o najważniejszych kwestiach w spółce. Dla przypieczętowania swej władzy wybiera większość członków rady nadzorczej. Do tego dorzuca jeszcze zaufanego prezesa zarządu. Skarb Państwa jest w tej konkurencji przodującym graczem.

Tymczasem jakby na przekór tym tendencjom rodzi się zupełnie nowy nurt. W powstającym z inicjatywy Polskiego Forum Corporate Governance kodeksie nadzoru korporacyjnego jednym z zasadniczych zaleceń jest przyjęcie w spółkach publicznych zasady, że docelowo co najmniej połowę składu rady nadzorczej stanowią członkowie niezależni, a więc w żaden sposób nie powiązani ze spółką i jej znaczącymi akcjonariuszami.To nierealne? To niepopularne, trudne, budzące wątpliwości, lecz możliwe. Kodeks jeszcze nie powstał, ale w kilku giełdowych spółkach - przez nikogo nie zmuszanych do przyjęcia tego typu rozwiązania - funkcjonują już niezależni członkowie rad nadzorczych. Na razie tylko w czterech. Na razie.

Roman Przasnyski

PARKIET

Felietony
Afera w tropikach
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Felietony
Po co lista insiderów?
Felietony
Barwy przyszłości
Felietony
Private debt dla firm rodzinnych. Warto?
Felietony
Idzie nowe?
Felietony
Klucz do nowoczesnego rynku?