W kwestii niezależności ostatnio dzieje się w naszym kraju dość dużo. Do najważniejszych spraw można zaliczyć mocno zagrożoną niezależność Rady Polityki Pieniężnej czy niezależność Polski od dostaw gazu z jednego tylko źródła. W tle ciągle jest niezależność posłów i senatorów - głównie od przepisów prawa oraz od różnych grup interesów, ale także niezależność urzędników administracji państwowej. Generalnie chodzi o przejrzystość stosunków w biznesie, a szczególnie na styku biznesu, polityki i zarządzania państwem.
Żenujący spektakl toczy się wokół Rady Polityki Pieniężnej. Nawet jeśli popełniła błędy, to metody, jakimi próbuje się wpłynąć na jej decyzje, są nie do przyjęcia w cywilizowanym kraju, dążenia zaś do powiększenia jej składu i rozszerzenia zakresu odpowiedzialności o walkę z bezrobociem zbliżają nas do poziomu przysłowiowego Burkina Fasso. W Polsce walutą zarządzać ma Rada Polityczna (Taniego) Pieniądza, niezależna od kompetencji fachowych, za to powolna politycznym interesom i doraźnym potrzebom rządu.
Do tego, że wraz ze zmianą układu politycznego dochodzi do wymiany kadr, obejmującej kilkanaście tysięcy stanowisk, zdążyliśmy się - choć z trudem - przyzwyczaić, ale przewracanie do góry nogami zasad działalności ważnych dla funkcjonowania państwa instytucji to ewidentny przejaw niedojrzałości naszej demokracji. Dojdzie w końcu do tego, że po każdych wyborach, w wyniku których nastąpi polityczna zmiana warty, zmieniać się będzie konstytucję, ordynację, ważniejsze ustawy, zasady działania instytucji itp.
Kwestia dostaw gazu i innych większych inwestycji co jakiś czas wraca "na wokandę", a towarzyszy temu atmosfera skandalu, wzajemnych oskarżeń, domysłów. Chodzi o potężne pieniądze, interesy, strefy wpływów. Tu dokładnie widać związki polityki z biznesem. Niestety, w tej dziedzinie coraz bardziej upodabniamy się do Azji niż do Europy i bliżej nam do koreańskich czeboli niż nowoczesnych koncernów. Prasa opisywała już wielokrotnie zadziwiające transfery między sferą prywatnego biznesu a administracją państwową, w wyniku których wysocy urzędnicy znajdują intratne posady w firmach, reprezentujących branże, którymi się zajmowali na stanowiskach państwowych, niejednokrotnie wydając wówczas różnorodne decyzje, tych właśnie firm dotyczące. Ot, przypadek taki...
Z drugiej zaś strony, do ważnych urzędów coraz częściej trafiają osoby, zajmujące dotąd kluczowe stanowiska w bardzo poważnych firmach prywatnych, zyskując - bezpośrednio lub pośrednio - kompetencje decyzyjne w wielu dziedzinach, którymi bardzo zainteresowani mogą być ich poprzedni pracodawcy. Znaleźć można osoby, które tego typu drogę przebyły nie jeden raz. W tej materii do niezwykle interesującej wymiany zdań doszło w jednym z niedawno emitowanych programów telewizyjnych między posłem Rokitą a ministrem Kaczmarkiem. Na wątpliwości posła, dotyczące tego, czy w przypadku, gdy wysokim urzędnikiem w resorcie skarbu zostaje niedawny pracownik Bartimpexu, nie została przekroczona pewna cienka i trudno uchwytna granica, minister zareagował świętym oburzeniem i z wdziękiem odparował pytaniem, czyje interesy reprezentuje poseł Rokita. Majstersztyk sztuki polemicznej a' la Gołota.