Najczęściej mamy okazję zapoznawać się z prognozami bezpiecznymi, a więc takimi, które nie odbiegają zbytnio od aktualnych cen akcji czy poziomu indeksów. Dają one analitykowi formułującemu je względne bezpieczeństwo - ryzyko, że prognoza się nie sprawdzi, jest niewielkie. Nawet jeśli okaże się ona chybiona, to reputacja analityka ucierpi niewiele lub wcale, tym bardziej że znajduje się on zwykle w dość licznym gronie kolegów po fachu, którzy postępują w myśl podobnej zasady. Co prawda, sławy się nie zdobędzie, ale funkcjonować w ten sposób można długo i w miarę szczęśliwie.
Tego typu prognozy mają jeszcze kilka innych zalet. Jedną z bardziej istotnych jest to, że są bardzo "strawne" dla większości odbiorców, nie wzbudzają ich emocji, które najczęściej koncentrują się nie na samej prognozie, ale na jej twórcy i rzadko przyjmują formę dla niego przyjemną. Podstawowa wada to ta, że są one po prostu nudne i tak naprawdę mało użyteczne. W końcu taką prognozę każdy może sobie zrobić sam.
Od czasu do czasu pojawiają się jednak także prognozy niebezpieczne, a więc takie, które wyznaczają kurs akcji lub wartość indeksu na poziomie znacznie odbiegającym od aktualnego. Są one tym bardziej niebezpieczne, im bardziej stanowcze stwierdzenia zawierają. W tej zaś kategorii bardziej niebezpieczne są te, które zapowiadają silne spadki i osiągnięcie przez dany instrument poziomu zdecydowanie niższego niż obecny. Nawet mimo możliwości zarabiania na spadkach, tego typu prognozy są niemile widziane. Co innego silne wzrosty, te - proszę bardzo. Ale i tu można się narazić na śmieszność i nieprzyjemne komentarze.
Niedawno w PARKIECIE opublikowana została interesująca prognoza z gatunku tych najbardziej niebezpiecznych. Mówi ona o możliwości spadku indeksu WIG20 do 580 punktów, a więc o ponad 50% w porównaniu z poziomem z końca tego tygodnia. Jej autor twierdzi nawet, że spadek ten jest warunkiem zakończenia bessy i powrotu lepszej koniunktury. Jest ona tym bardziej niebezpieczna, gdyż jasno i zdecydowanie wyraża poglądy autora i przedstawią ich uzasadnienie. Bez zbędnych "jeśli", "około" i "prawdopodobnie".
Oczywiście, reakcja recenzentów była niemal natychmiastowa i łatwa do przewidzenia. Ciekawszy jest jednak mechanizm psychologiczny, towarzyszący tego typu prognozom. Wyraża się on najczęściej w krótkim stwierdzeniu: "przecież to niemożliwe". Czy możliwy jest spadek indeksu o ponad 50% i to po trwających prawie dwa lata zniżkach? Poprzednio 580 punktów WIG20 liczył sobie sześć lat temu! A co by to oznaczało z punktu widzenia spółek? Przecież kursy tych największych "indeksotwórczych" musiałyby również spaść o połowę. Czy można sobie wyobrazić sytuację, w której np. walory TP SA rynek wyceniałby na 5 zł, PKN kosztowałby poniżej 10 zł, a KGHM 6 zł? Nie jest to łatwe, stąd pierwszą reakcją na taką prognozę jest jej odrzucenie, czemu zwykle nie towarzyszy racjonalna argumentacja odmiennego stanowiska, lecz próby ośmieszenia jej autora i zdezawuowania jego kompetencji.