Gwałtowność rynku

Obecna dynamika kursów akcji wielu spółek oraz wzrostu indeksów giełdowych przypomina to, co działo się w czasie pamiętnej hossy z przełomu lat 1993-94. Wówczas winą za rozchwianie rynku obarczano drobnych, niedoświadczonych i zbyt emocjonalnie reagujących inwestorów indywidualnych oraz zlecenia PKC.

Publikacja: 14.01.2002 17:21

Co prawda, szansa, byśmy pobili w najbliższym czasie ówczesne rekordy jeśli chodzi o indeksy jest na razie niewielka (warto położyć nacisk na słowo "na razie"), jednak wahania są jak na obecne czasy - szczególnie w przypadku niektórych akcji - imponujące.

Największy dzienny wzrost WIG wyniósł 15,9%, a największy spadek tego indeksu sięgnął 10,7%. W skali tygodnia rekordowy wzrost wyniósł indeks o 31,2%, maksymalny spadek zaś zredukował jego wartość o 25,5%.

Interesujące jest to, że największy wzrost wystąpił wcale nie w fazie szaleńczej hossy, ale już po osiągnięciu przez rynek szczytu - 8 marca 1994 r. WIG osiągnął poziom 20 760 punktów, rekord pobity dopiero po sześciu latach! Rekordowe wzrosty zanotowano w drugiej połowie kwietnia, gdy indeks był już 2400 punktów niżej. Rekordowe spadki wystąpiły kilka dni wcześniej. To pokazuje siłę emocji, panujących wówczas na rynku.

Warto przy tym zwrócić uwagę, że obie maksymalne dzienne zmiany wartości WIG, a więc zarówno wzrost, jak i spadek, wskazują na to, że kursy akcji przekraczały dopuszczalne wówczas 10-procentowe ograniczenia wahań. Mieliśmy więc do czynienia z sytuacjami nadzwyczajnymi, w których władze giełdy zdecydowały się na zniesienie obowiązujących ograniczeń.

Trzeba pamiętać, że obecnie dopuszczalny zakres wahań kursów na sesji jest znacznie większy niż wówczas, sesje odbywają się codziennie, a większość papierów notuje się w systemie ciągłym. To powoduje, że nawet jeśli rekordy zmienności sprzed siedmiu lat nie zostały pokonane, to w rzeczywistości wahania kursów są znacznie większe niż w tamtych czasach. Rynek jest po prostu o wiele "szybszy" i choć nie widać tego aż tak wyraźnie na indeksach, to już w notowaniach wielu spółek jest to bardzo odczuwalne. Jeśli kurs akcji na sesji może wahać się o 26,5% (a w pewnych okolicznościach nawet więcej), to w skrajnej sytuacji w ciągu dwóch dni cena akcji może wzrosnąć o 60% lub spaść o 46%.

Na razie te możliwości są wykorzystywane w niewielkim stopniu, szczególnie przez indeksy. Jednak jeszcze wszystko przed nami... Największy tygodniowy wzrost WIG20 wyniósł w ubiegłym roku 14,3% (w połowie października, a więc na początku poprzedniej fali minihossy). W przypadku pojedynczych spółek zmiany były znacznie większe - warto zauważyć, że poza takimi ewenementami jak Netia, której kurs w ciągu jednego dnia wzrósł prawie o 30%, zaś w skali tygodnia zwyżka sięgnęła 75%, także cena papierów takich tuzów, jak KGHM, PKN czy TP SA potrafi ostatnio zmienić się nawet o 10%, a w skali tygodnia o 30% (TP SA na początku październikowej hossy).

Najbardziej charakterystyczne jest jednak to, że w latach 1993-94 winą za znaczne wahania kursów obarczano drobnych niedoświadczonych inwestorów indywidualnych, którzy swoimi nieprzemyślanymi i panicznymi reakcjami doprowadzali do nieracjonalnych zmian kursów i wywoływali zjawisko zwane owczym pędem. Opinie tego typu wygłaszali prominentni funkcjonariusze instytucji odpowiedzialnych za organizację i działanie rynku oraz cała rzesza komentatorów.

Teraz jednak takich drobnych i niedoświadczonych na naszej giełdzie już prawie nie ma, a jeśli zdarzają się jeszcze jakieś niedobitki, to z pewnością ich wpływ na to, co dzieje się na rynku, jest żaden. Są za to liczne fundusze inwestycyjne i emerytalne, które to miały - jak niegdyś sądzono - stabilizować rynek lub tylko kupować akcje. Tymczasem rynek ustabilizować się nie chce i bryka jak szalony. Kogóż więc za to winić? Kto powoduje ów owczy pęd, skoro mamy do czynienia z dominacją fachowców i inwestorów instytucjonalnych, którzy powinni być wolni od emocji? Okazuje się, że prawa rynku są uniwersalne i nie w pełni zależne od struktury inwestorów na nim występujących.

Wszyscy zastanawiali się zapewne nad tym, kto w ostatnich dniach tak bez opamiętania kupuje akcje i winduje kursy. Podejrzenie padło, jak zwykle w takich przypadkach, na fundusze emerytalne i mityczną zagranicę. Emeryci dostali "kasę" - takie rozumowaOkazało się jednak, że OFE, przynajmniej te największe, zdecydowanych zakupów akcji dokonywały w grudniu. A wtedy, jak zapewne pamiętamy, kursy akcji wcale nie rosły, WIG20 zaś spadł o 3,5%...

Tak więc na naszym rynku można kupować i to sporo, nie powodując wzrostów. Skoro zaś ktoś kupuje tak, by wywołać silną zwyżkę, to nie robi tego z emocji, lecz by osiągnąć zamierzony cel. Wzrost oczywiście przyciąga nowych graczy i zaczyna się wyścig. Gwałtowność wzrostów powoduje, że dla tych nowych staje się on niebezpieczny. Zarobek inkasują ci, którzy byli pierwsi. Stąd też powstaje dość paradoksalna sytuacja, gdy spora część inwestorów jest równie niezadowolona podczas bessy, jak i w czasie tak dynamicznych rajdów w górę. Szarpanie rynkiem to przyjemność dla wybranych.

Roman Przasnyski

Felietony
Afera w tropikach
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Felietony
Po co lista insiderów?
Felietony
Barwy przyszłości
Felietony
Private debt dla firm rodzinnych. Warto?
Felietony
Idzie nowe?
Felietony
Klucz do nowoczesnego rynku?