Wszystkie te poetyckie określenia pochodzą od autorów strategii gospodarczej i stanowią pewną nowość w naszej tradycji. Czy jednak poza tym nowym językiem w zaprezentowanej niedawno strategii gospodarczej można znaleźć jakieś konkrety, które wstrząsnęły przedsiębiorcami, analitykami i przede wszystkim inwestorami?
Reakcja naszej giełdy wskazuje raczej na obojętność wobec rządowych koncepcji. Może rynek potrzebuje nieco więcej czasu, by przetrawić i zinterpretować to, co usłyszeliśmy. Może brakuje u nas tradycji takiej, jaką mają w Stanach Zjednoczonych, gdzie indeksy giełdowe rosną po wygłoszeniu przez prezydenta orędzia o stanie państwa. Ostatnio znów się sprawdziło - w minioną środę orędzie (po sesji), w czwartek Dow Jones ostro w górę.
Nasi inwestorzy na szczęście nie przejęli się zbytnio "orędziem" premiera Millera, które trwało prawie 100 dni i sprowadzało się do prezentacji katastrofalnej sytuacji budżetu, opłakanego stanu gospodarki, odziedziczonego po poprzednim rządzie i wygenerowali całkiem pokaźny wzrost kursów akcji. Tym większy optymizm powinien zapanować po zapoznaniu się z programem uzdrawiania gospodarki. Tymczasem korekta ledwie na chwilę została wyhamowana, a i to nie wiadomo, czy nie była to zasługa poprawy nastrojów w USA, wywołanej...wystąpieniem prezydenta Busha.
Nasz rząd zaprezentował raczej ogólną wizję sposobów, którymi chciałby wprowadzić gospodarkę "na trajektorię szybkiego wzrostu". Trajektoria ta zakłada 3-proc. wzrost PKB w przyszłym roku i aż 5-proc. w roku 2004, biegnie zaś przede wszystkim przez autostrady i place budów. Ożywienie ma być osiągnięte dzięki inwestycjom w infrastrukturę, a kwota, która ma być na ten cel przeznaczona, jest niebagatelna, bowiem w czasie trzech najbliższych lat ma wynieść 180 mld zł. Oczywiście, najprościej i najszybciej efekty można osiągnąć kierując środki właśnie do dziedzin nie wymagających specjalnych nakładów na badania oraz stosowania specjalnie skomplikowanych technologii, a jednocześnie takich, które nakręcają koniunkturę w wielu sektorach pokrewnych.
Ważniejsze jest jednak to, skąd wziąć tak ogromne pieniądze. Połowę dać ma państwo, 40% ma pochodzić z Unii Europejskiej (ciekawe, czy już Bruksela o tym wie?), 10% zaś to środki prywatne. Skąd państwo weźmie 90 mld zł? Rząd ma zamiar wykorzystywać nowoczesne instrumenty inżynierii finansowej. Dokładnie nie wiadomo jakie, ale już można zacząć się bać. Sekurytyzacja, dzierżawa zwrotna, sprzedaż przyszłych dochodów to pojęcia robiące wrażenie. Jednak pieniądze trzeba skądś wziąć. Sekurytyzacja to przecież sprzedaż papierów dłużnych, sprzedaż przyszłych dochodów to przecież (najprawdopodobniej) emisja obligacji przychodowych, a więc takich, które będą spłacane z przychodów uzyskanych z finansowanych nimi przedsięwzięć.