Rząd daje kopa

Rząd postanowił dać kopa, a właściwie kopniaka gospodarce. Oczywiście, ma być to kopniak dający jej rozpęd, dzięki któremu wejdzie na trajektorię wzrostu. Rząd jednak nie traktuje programu rozwojowego jak Ewangelii napisanej raz na zawsze. Jest otwarty na wszelkie pomysły i propozycje.

Publikacja: 05.02.2002 17:05

Wszystkie te poetyckie określenia pochodzą od autorów strategii gospodarczej i stanowią pewną nowość w naszej tradycji. Czy jednak poza tym nowym językiem w zaprezentowanej niedawno strategii gospodarczej można znaleźć jakieś konkrety, które wstrząsnęły przedsiębiorcami, analitykami i przede wszystkim inwestorami?

Reakcja naszej giełdy wskazuje raczej na obojętność wobec rządowych koncepcji. Może rynek potrzebuje nieco więcej czasu, by przetrawić i zinterpretować to, co usłyszeliśmy. Może brakuje u nas tradycji takiej, jaką mają w Stanach Zjednoczonych, gdzie indeksy giełdowe rosną po wygłoszeniu przez prezydenta orędzia o stanie państwa. Ostatnio znów się sprawdziło - w minioną środę orędzie (po sesji), w czwartek Dow Jones ostro w górę.

Nasi inwestorzy na szczęście nie przejęli się zbytnio "orędziem" premiera Millera, które trwało prawie 100 dni i sprowadzało się do prezentacji katastrofalnej sytuacji budżetu, opłakanego stanu gospodarki, odziedziczonego po poprzednim rządzie i wygenerowali całkiem pokaźny wzrost kursów akcji. Tym większy optymizm powinien zapanować po zapoznaniu się z programem uzdrawiania gospodarki. Tymczasem korekta ledwie na chwilę została wyhamowana, a i to nie wiadomo, czy nie była to zasługa poprawy nastrojów w USA, wywołanej...wystąpieniem prezydenta Busha.

Nasz rząd zaprezentował raczej ogólną wizję sposobów, którymi chciałby wprowadzić gospodarkę "na trajektorię szybkiego wzrostu". Trajektoria ta zakłada 3-proc. wzrost PKB w przyszłym roku i aż 5-proc. w roku 2004, biegnie zaś przede wszystkim przez autostrady i place budów. Ożywienie ma być osiągnięte dzięki inwestycjom w infrastrukturę, a kwota, która ma być na ten cel przeznaczona, jest niebagatelna, bowiem w czasie trzech najbliższych lat ma wynieść 180 mld zł. Oczywiście, najprościej i najszybciej efekty można osiągnąć kierując środki właśnie do dziedzin nie wymagających specjalnych nakładów na badania oraz stosowania specjalnie skomplikowanych technologii, a jednocześnie takich, które nakręcają koniunkturę w wielu sektorach pokrewnych.

Ważniejsze jest jednak to, skąd wziąć tak ogromne pieniądze. Połowę dać ma państwo, 40% ma pochodzić z Unii Europejskiej (ciekawe, czy już Bruksela o tym wie?), 10% zaś to środki prywatne. Skąd państwo weźmie 90 mld zł? Rząd ma zamiar wykorzystywać nowoczesne instrumenty inżynierii finansowej. Dokładnie nie wiadomo jakie, ale już można zacząć się bać. Sekurytyzacja, dzierżawa zwrotna, sprzedaż przyszłych dochodów to pojęcia robiące wrażenie. Jednak pieniądze trzeba skądś wziąć. Sekurytyzacja to przecież sprzedaż papierów dłużnych, sprzedaż przyszłych dochodów to przecież (najprawdopodobniej) emisja obligacji przychodowych, a więc takich, które będą spłacane z przychodów uzyskanych z finansowanych nimi przedsięwzięć.

Autostrady mają być bezpłatne, ale do korzystania z nich będą uprawniały winiety. Co to są winiety? A to taki rodzaj znaczka na szybę, za który trzeba będzie zapłacić około 100 zł rocznie.

Do rozwoju budownictwa niezbędny jest tani kredyt. Skąd wziąć tani kredyt, skoro w bankach jest drogi? Trzeba zrobić tak, żeby dla kredytobiorcy był tani, a bankowi zapewnić oprocentowanie rynkowe. Czyli państwo wyrówna bankowi różnicę miedzy kredytem tanim a drogim. Skąd państwo weźmie pieniądze na dopłaty? Z sekurytyzacji, sprzedaży przyszłych dochodów, ale także i z podatków, w tym wyższego VAT... w budownictwie.

Państwo zapłaci też za przedsiębiorców, zatrudniających absolwentów szkół (program "Pierwsza praca") składki ZUS. A skąd państwo weźmie pieniądze na składki? Z podatków, ściągniętych z przedsiębiorcy.

Jeśli państwo nie będzie miało "żywej" gotówki, to przecież można uruchomić system poręczeń i gwarancji. Ale to oznacza, że państwo bierze na siebie ryzyko z tym związane, a gwarancja czy poręczenie to zobowiązanie państwa, i choć nie wymaga wyłożenia pieniędzy "od ręki", to traktowane jest tak samo, jak dług.Można się obawiać, że finansowa inżynieria rządu będzie się sprowadzać do rozwoju przedsięwzięć "publiczno-prywatnych" oraz przekładania pieniędzy jednych podatników do kieszeni innych.

Jednak nie ma co wybrzydzać. Nasz rząd idzie równo ze światową czołówką. W miniony piątek japoński parlament przyjął program dodatkowych wydatków budżetowych, który ma zdynamizować wzrost gospodarczy i zmniejszyć bezrobocie. Zakłada on inwestowanie między innymi w...infrastrukturę. Już raz realizacja hasła "druga Japonia" nam się nie udała. Oby było tak i tym razem, bo japońska metoda pompowania pieniędzy w gospodarkę nie jest w stanie wyrwać jej ze stagnacji trwającej już dziesięć lat, i to mimo najniższych na świecie stóp procentowych.

Roman Przasnyski

Felietony
Afera w tropikach
Materiał Partnera
Zasadność ekonomiczna i techniczna inwestycji samorządów w OZE
Felietony
Po co lista insiderów?
Felietony
Barwy przyszłości
Felietony
Private debt dla firm rodzinnych. Warto?
Felietony
Idzie nowe?
Felietony
Klucz do nowoczesnego rynku?