Powszechny optymizm wspiera zachowanie indeksów. Historyczne rekordy ustanowiły nie tylko Nasdaq czy S&P 500, lecz także giełdy w Niemczech oraz Francji, ignorując tym samym słabość tamtejszych gospodarek. Historyczne maksimum ustanowił nawet japoński Nikkei 225, a na to inwestorzy musieli czekać od grudnia 1989 r. Malkontenci zwracają co prawda uwagę, że na wszystkich rynkach zainteresowanie inwestorów koncentruje się na największych spółkach, ale ich argumentację osłabia fakt, że maksima notują też odpowiedniki głównych indeksów z równymi wagami poszczególnych spółek. Choć na Wall Street firmy ze Wspaniałej Siódemki rosną w tym roku dwa razy szybciej niż pozostałe 493 spółki z indeksu S&P 500, to jednak wskaźnik odzwierciedlający zachowanie „gorszej” większości już na początku lutego ustanowił rekord i od tego czasu pnie się w górę. Dzieje się tak między innymi za sprawą spółek z takich sektorów jak finanse, przemysł czy surowce oraz dzięki ostatniej poprawie notowań akcji firm energetycznych w USA. Zachowanie tych mocno cyklicznych branż odzwierciedla już nie tylko oczekiwane miękkie lądowanie amerykańskiej gospodarki, ale już wręcz jej wyraźne odrodzenie. Twarde dane opublikowane w I kwartale nie pozwalają jeszcze na jednoznaczne potwierdzenie tych rynkowych przekonań, ale też im nie przeczą.
Giełdowe spółki mają duże szanse spełnić pokładane w nich oczekiwania (wzrostu zysków), jednak niecodzienna skala i forma (niska zmienność) trwających od pięciu miesięcy wzrostów oraz poziom optymizmu inwestorów sugerowałyby potrzebę zachowania „procesowej ostrożności” w obstawianiu kontynuacji obecnej fali wzrostów w jej dotychczasowej postaci. Giełdowa hossa stała się ostatnio tematem z pierwszych stron gazet („The Economist”, „Barrons”), co zazwyczaj bywało sygnałem ostrzegawczym, którego nie należało ignorować.
Widać sygnały, które mogą wspierać wzrosty na rynku
Od początku nowego roku inwestorzy nie mogą narzekać na nudę. Huśtawka nastrojów w segmencie firm technologicznych w USA, wyprzedaż chińskich spółek, ataki Huti na Morzu Czerwonym grożące zerwaniem globalnych łańcuchów dostaw czy oddalająca się perspektywa obniżki stóp procentowych w USA – to tylko część wydarzeń, które wpływały na nastroje na rynkach finansowych w pierwszych tygodniach 2023 roku.
Nie sposób też przejść obojętnie obok nowego rekordu ustanowionego na początku marca przez bitcoina, króla pandemicznej spekulacji. Trudno mi co prawda nie ulec wrażeniu, że wydarzenie to nie byłoby możliwe bez zgody amerykańskiego regulatora na wprowadzenie na giełdy funduszy ETF inwestujących na SPOT-owym rynku bitcoina. Może jednak się mylę i za tegorocznym wystrzałem tej kryptowaluty kryją się jakieś fundamentalne przesłanki. Być może koincydencja bicia rekordów zarówno przez „cyfrowe złoto”, jak i na jego analogowy odpowiednik nie jest wcale przypadkowa i ma podobne podstawy. W przypadku fizycznego złota ciężko bowiem stawiać tezę, że to nadzwyczajne napływy do funduszy przyczyniły się do wyraźnego przebicia szczytu z sierpnia 2020 r. Było wręcz przeciwnie – kurs kruszcu osiągnął rekord na przekór inwestorom umarzającym jednostki. Bezpośredniej przyczyny ataku na poziom 2100 USD/oz. w pierwszych dniach marca można upatrywać w (chwilowym) spadku realnych rentowności dziesięcioletnich obligacji i osłabieniu dolara w obliczu gorszych od oczekiwań danych z przemysłu oraz sektora usług w USA. Siła kruszcu po odwróceniu tendencji na dolarze i stopach procentowych może jednak świadczyć o tym, że antyinflacyjna natura złota zaczyna odgrywać większą rolę niż wsparcie potencjalnie niższych stóp procentowych.
Trzy zamiast siedmiu
Być może zarówno w przypadku złota, jak i rynków akcji ubiegłoroczna zmiana narracji z „wyższe stopy na dłużej” na „szybkie i znaczące obniżki stóp” była tylko pretekstem do rozpoczęcia trendu, który w rzeczywistości miał tak naprawdę inne znaczenie. W ostatnich dwóch miesiącach szacowany przez inwestorów poziom stopy procentowej Fedu w styczniu 2025 r. powrócił do punktu z końca października 2023 r. (4,6 proc.), choć pod koniec grudnia szacowano, że będzie to 3,6 proc. Jeszcze w końcówce ubiegłego roku rynek obligacji zakładał nawet siedem obniżek stóp po 0,25 proc. w 2024 r. Dziś mówi się o trzech cięciach i to raczej w II połowie roku, co potwierdził Komitet Operacji Otwartego Rynku podczas marcowego posiedzenia.