W ostatni kwartał tego roku inwestorzy wchodzili w minorowych nastrojach. WIG20 wyznaczał bowiem kolejne minima, a samo przeświadczenie i powtarzające się opinie, że już jest tanio, wcale nie dawały komfortu inwestycyjnego. Niepewność i potencjalne ryzyka nakazywały wręcz zachowanie dużej czujności i ostrożności.
Okazało się jednak, że w październiku indeks WIG20 wyznaczył dołek (przynajmniej na razie) obecnej bessy na poziomie 1337 pkt. Od tego momentu zyskał na wartości ponad 30 proc. Obserwatorzy rynku skrzętnie zauważają, że ruch ten w dużej mierze jest pochodną uaktywnienia się kapitału zagranicznego. W październiku coraz częściej mieliśmy do czynienia z sesjami, podczas których obroty przekraczały 1 mld zł. Podobnie było też w listopadzie.
– Wykreowany „rajd ulgi” na rynkach akcji dla GPW oznacza techniczną hossę. Towarzyszące jej umocnienie waluty jasno wskazuje na pochodzenie kapitału. Pytanie, jakie należałoby zadać, brzmi, czy zagranica będzie skora do kontynuacji doważania polskich akcji w swoich portfelach, czy też ciężar kontynuacji tej tendencji spadnie na barki rodzimych inwestorów – mówi Marcin Wlazło, dyrektor BM Pekao.
Wydarzenia sprzed dwóch lat, czyli z czasów pandemii, tym bardziej każą zadać pytanie o postawę inwestorów indywidualnych. Ci w 2020 r. zaczęli przecież wchodzić masowo na rynek po bardzo głębokiej przecenie i wielu załapało się na mocne odbicie rynkowe, a nie brakuje też głosów, że to oni faktycznie złapali dołek rynkowy. Czy teraz mieliśmy powtórkę, czy może ta grupa stoi w blokach startowych?