Coraz częściej i z coraz większą intensywnością podnoszone są obawy o kondycję globalnej gospodarki. Sygnały są już bardzo widoczne. W pierwszym kwartale amerykańska gospodarka skurczyła się o 1,5 proc., w strefie euro wzrost wyniósł zaledwie 0,6 proc., a w Niemczech 0,2 proc. Chiński PKB wzrósł o 1,3 proc.
Banki centralne nie będą mieć wielkiego wyboru
Wskaźniki wyprzedzające w przypadku większości krajów sygnalizują jeszcze fazę wzrostu, ale ich wartość systematycznie się obniża. W przypadku Chin przemysłowy PMI znajduje się poniżej 50 punktów już od kilku miesięcy. W swym najnowszym raporcie Organizacja Współpracy Gospodarczej i Rozwoju (OECD) obniżyła prognozę wzrostu globalnego PKB na ten rok z 4,5 do 3 proc. i nie spodziewa się poprawy w 2023 r. Jednocześnie analitycy tej instytucji przewidują, że średni poziom inflacji w krajach OECD wyniesie w tym roku 9 proc. W tej sytuacji banki centralne nie będą mieć wielkiego wyboru. Stopy procentowe muszą iść w górę i idą niemal wszędzie, za wyjątkiem Chin. Swoją politykę zaostrza amerykańska Rezerwa Federalna, a podobny kurs zapowiedziała na czwartkowym posiedzeniu prezes Europejskiego Banku Centralnego. Wysoka inflacja, wzrost kosztów wynagrodzeń, zwyżka kosztów finansowania to czynniki, które wkrótce powinny dać o sobie znać w słabnących wynikach firm.
Trudno się dziwić, że przy takich perspektywach większość indeksów giełdowych kontynuuje tendencję spadkową, choć i tak są już znacznie niżej niż rok temu, a od początku obecnego roku jej skala jeszcze się zwiększyła. Do czwartku główne indeksy parkietu nowojorskiego zniżkowały po około 2 proc. W przypadku S&P 500 i Nasdaq Composite było to 2,2 proc., jedynie Dow Jones tracił nieco mniej, ale 1,9 proc. to i tak sporo. Od początku roku S&P 500 zniżkuje już o prawie 16 proc., wyraźnie podążając śladem Nasdaq Composite, który stracił już ponad jedną czwartą swej wartości z początku roku i znajduje się w strefie bessy. Poszukiwanie technicznych poziomów wsparcia to raczej dość stresujące zajęcie. Nie wybiegając zbyt daleko w przyszłość, najbliższym wyzwaniem będzie obrona S&P 500 przed zejściem poniżej 4000 punktów, czyli poziomu, który niedźwiedzie testowały już dwukrotnie całkiem niedawno, pod koniec maja. Nasdaq Composite ponownie znalazł się poniżej 12 000 punktów, a nadziei na odreagowanie można wypatrywać jakieś 1000 punktów niżej.
Nie lepiej działo się w ostatnich dniach na głównych parkietach naszego kontynentu. DAX zniżkował do czwartku o 1,8 proc., ale mimo to jego sytuacja techniczna nie wygląda najgorzej, przynajmniej w porównaniu z indeksami amerykańskimi. W ciągu kilku poprzednich tygodni byki dwukrotnie podejmowały próby ataku na 15 000 i nie dawały się zepchnąć dużo niżej. DAX od początku roku traci jedynie nieco ponad 10 proc. Paryski CAC40 poszedł w dół minimalnie mocniej, a do czwartku tracił 2 proc. Najkorzystniej prezentował się londyński FTSE 250, który w trakcie czterech pierwszych sesji minionego tygodnia zniżkował o 1 proc., ale od początku roku traci 14,5 proc., czyli niewiele mniej niż S&P 500. Przed spadkiem zdołał obronić się indeks szerokiego rynku Stoxx Europe 600, kończąc tydzień bez zmiany wartości, co należy uznać za sukces, w porównaniu z pozostałymi wskaźnikami.
W reakcji na umocnienie się amerykańskiej waluty silne, przekraczające 3 proc., tąpnięcie zaliczył indeks rynków wschodzących. W skali czterech sesji tracił jednak „jedynie" 1,8 proc. Tak duża zniżka MSCI Emerging Markets wyraźnie kontrastuje z prawie 3-proc. wzrostem Shanghai Composite, który od kilku tygodni systematycznie idzie w górę. Na większości pozostałych parkietów azjatyckich atmosfera była w ostatnich dniach dużo chłodniejsza. W naszym regionie sytuacja była zróżnicowana. Na niewielkim plusie tydzień kończyły indeksy w Moskwie, Rydze, Pradze, Sofii, Bukareszcie. Na tym tle bardzo słabo prezentowała się Warszawa.