Wsparcie finansowe udzielane Grecji oraz innym krajom strefy euro nigdy nie było popularne. Przy każdej eskalacji kryzysu słychać było w krajach takich jak Niemcy, Holandia czy Finlandia narzekania o tym, że kolejne miliardy są marnowane na podtrzymywanie patologicznych mechanizmów w gospodarkach południa eurolandu. Podatnicy z państw północy strefy euro rzadko zwracają uwagę na to, że ich rządy mocno skorzystały finansowo z kryzysu w unii walutowej. Rentowność niemieckich, fińskich, holenderskich, austriackich, a nawet francuskich obligacji mocno spadła, bo w czasie kryzysowych zawirowań były traktowane przez inwestorów jako „bezpieczna przystań". Również obecnie, mimo że kryzys nieco ucichł, ich rentowność jest bardzo niska. To pozwoliło państwom z serca strefy euro zaoszczędzić wiele miliardów euro. – Jedną z nieprzewidywalnych konsekwencji kryzysu jest to, że Finlandia niesłychanie z niego skorzystała. Jak dotąd nie straciliśmy ani jednego eurocenta. Dotyczy to również Niemiec – otwarcie przyznaje Martti Salmi, szef działu międzynarodowego w fińskim Ministerstwie Finansów.
Obfite żniwa
O ile wiosną 2011 r. rentowność niemieckich obligacji dziesięcioletnich zbliżała się do 3,4 proc., to obecnie wynosi zaledwie 1,3 proc. Rentowność holenderskich dziesięciolatek obniżyła się w tym czasie z 3,7 proc. do 1,6 proc., austriackich z 3,8 proc. do 1,7 proc., fińskich z 3,5 proc. do 1,5 proc., a francuskich z 3,7 proc. do 1,7 proc. W ostatnich latach dochodziło do aukcji krótkoterminowego długu tych państw, na których sprzedawano papiery z ujemną rentownością. To oznacza, że inwestorzy byli gotowi nawet dopłacać za możliwość posiadania tych dosyć bezpiecznych aktywów.
Ile zarobiły państwa z serca eurolandu w wyniku „kryzysowego" spadku rentowności swoich obligacji? Poważne szacunki na ten temat dotyczą Niemiec. Firma ubezpieczeniowa Allianz wyliczyła, że w latach 2010–2012 niemiecki budżet zaoszczędził na spadku rentowności obligacji 10,2 mld euro. Konkurencyjna analiza przygotowana przez Jensa Boysen-Hografe z instytutu IfW wskazuje, że oszczędności dla budżetu federalnego związane z niższymi kosztami obsługi długu wyniosły w 2011 r. 8,6 mld euro, w 2012 r. 9,6 mld euro, a w 2013 r. mogą wynieść 3 mld euro. – Jeśli dodamy sumy zaoszczędzone w ten sposób przez niemiecki budżet w latach 2010–2012, z tymi, które zostaną zaoszczędzone w nadchodzących latach, to okaże się, że federalny budżet może zaoszczędzić nawet 67 mld euro. To wystarczyłoby na ścięcie niemieckiego długu publicznego o 3 pkt proc. – mówi opracowanie firmy Allianz.
Na oba opracowania lubi się powoływać Klaus Regling, dyrektor zarządzający Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego (ESM), czyli instytucji, która ma wspierać finansowo kraje eurolandu poszkodowane przez kryzys. I trudno mu się dziwić. Maksymalna kwota, jaką Niemcy mogą zaoszczędzić na spadku rentowności obligacji, przewyższa zarówno kapitał, jaki ten kraj musi wpłacić do ESM (21,7 mld euro), jak i pieniądze przeznaczone przez RFN na pożyczki dla Grecji w ramach pierwszego pakietu pomocowego (22 mld euro).
Na tym zyski z zawirowań w strefie euro się jednak nie kończą. Banki centralne państw z serca strefy euro zarabiają na wzroście rentowności obligacji państw z peryferii eurolandu. Np. w zeszłym roku Bank Finlandii przekazał do budżetu 227 mln euro zysku uzyskanego na greckich, hiszpańskich oraz portugalskich obligacjach. Zysk ten był większy o 40 mln euro niż rok wcześniej. Prognozy Banku Finlandii mówią, że w tym roku zostanie wypracowane w ten sposób 360 mln euro zysku. Banki centralne mogą się martwić w mniejszym stopniu niż prywatni inwestorzy o bezpieczeństwo pieniędzy ulokowanych w takich papierach. Podczas restrukturyzacji greckiego długu chronione były inwestycje w obligacje Grecji dokonane przez sektor oficjalny.