Przy każdej możliwej okazji podkreślacie w Legg Mason, że przy podejmowaniu decyzji inwestycyjnych kierujecie się podejściem kontrariańskim, które polega na postępowaniu wbrew powszechnie panującym przekonaniom. Czy w praktyce oznacza to kupowanie, kiedy inni sprzedają, i sprzedawanie, kiedy wszyscy kupują?
W dużym uproszczeniu można tak powiedzieć. Nie da się wygrać z rynkiem, kiedy podąża się za modami na dane branże czy spółki. Przykładem, który sam się dzisiaj narzuca, są firmy z branży budowlanej. Jeszcze w 2006 r. niektóre TFI uruchamiały fundusze poświęcone wyłącznie temu sektorowi, który teraz jest bardzo nielubiany. Tymczasem można w nim znaleźć świetne przedsiębiorstwa, których akcje w ostatnim czasie mocno staniały tylko z racji przynależności do tego sektora. Są dziś nisko wyceniane, naszym zdaniem niezasłużenie. Wielu inwestorów sprzedaje ich akcje na fali ogólnej niechęci, a nie pod wpływem głębszej analizy. Raczej nie wypada mieć tych walorów w portfelu. Podejście kontrariańskie nakazuje wykorzystywać takie momenty i szukać spółek właśnie w tym sektorze. Nie brak w nim przedsiębiorstw o niskim zadłużeniu, świetnie radzących sobie na trudnym rynku, mogących zwycięsko wyjść z kryzysu, a jednocześnie bardzo nisko wycenionych.
Wielu znawców rynku twierdzi, że nie ma co bić się z trendem, oczywiście o ile udaje im się ten trend wykorzystywać. My wolimy zwiększać zaangażowanie w poszczególne spółki, kiedy jest tanio, a rynek pogrążony jest w pesymizmie, i sprzedawać, kiedy naszym zdaniem robi się drogo, a rynek pokonuje kolejne szczyty. Podkreślam, że mam na myśli konkretne spółki, a nie cały sektor.
Ale przecież da się zarobić również wtedy, gdy panuje moda na dany sektor czy spółkę. Jeżeli ktoś zainwestował w branżę budowlaną nawet w 2006 r., już wtedy, gdy hossa trwała w najlepsze, i wyszedł z inwestycji w połowie 2007 r., mógł zarobić nawet 200 proc.
Oczywiście, że można wtedy zarobić. Przynajmniej na wykresach wygląda to dobrze. W praktyce, kiedy zarządza się dużymi kwotami, wygląda to już trochę gorzej. Kiedy kupujemy nisko wycenioną spółkę, zwiększamy swoje szanse na osiągnięcie lepszych zysków – w cenę wpisany jest już czarny scenariusz. Trudno, by spółka zaskoczyła rynek czymś negatywnym. Firmy, które są wyniesione na fali mody czy optymizmu, mają w cenę wpisane wszystkie cudowne zdarzenia i dynamiczny rozwój. Czy taka spółka może jeszcze zaskoczyć czymś pozytywnym? Jeżeli w spółce coś nie pójdzie zgodnie z planem, to reakcje inwestorów mogą być bardzo gwałtowne. Unikamy przedsiębiorstw modnych i poszukiwanych nie dlatego, że są modne, ale dlatego, że moda wynosi ich ceny na nieprzyzwoite poziomy. Jeżeli nie kupiliśmy spółki wcześniej, to jest po prostu za późno. Oczywiście trochę odrębnym zjawiskiem są mody na spółki, których w żaden sposób nie potrafimy uzasadnić i za którymi naszym zdaniem nie kryją się żadne wartości. Na niektórych z nich „Parkiet" ostatnio nie zostawił suchej nitki, a parę lat temu były na topie. Te firmy nie są obiektem naszych inwestycyjnych rozważań.