Stare giełdowe powiedzenie mówi, że rynek dyskontuje wszystkie informacje. Jest to jedno z trzech podstawowych założeń analizy technicznej (obok tego, że ceny podlegają trendom, i że historia się powtarza). Jak rozumieć tę tezę? Jej zwolennicy uważają, że wszelkie czynniki (np. fundamentalne, makroekonomiczne czy psychologiczne), które mają wpływ na cenę danego instrumentu, np. akcji, są już w niej uwzględnione. Innymi słowy – rynek wie wszystko i to on kształtuje cenę. Przekonanie to opiera się na założeniu, że zachowanie kursu odzwierciedla zmiany relacji popytu i podaży. Dlatego zwolennicy analizy technicznej twierdzą, że nie trzeba badać czynników wpływających na wycenę danego instrumentu, ani zastanawiać się nad przyczynami spadków lub wzrostów. Aby przewidzieć kierunek i zakres ruchu, wystarczy skupić się na obserwowaniu wykresów i posługiwać się narzędziami analizy technicznej. Czy jednak rzeczywiście można stwierdzić, że w cenie akcji zawarte są wszystkie istotne informacje? – To zależy od horyzontu czasowego. W przypadku dłuższego terminu raczej można odpowiedzieć twierdząco, bo rynek jest efektywny – uważa Sobiesław Kozłowski, ekspert ds. rynku akcji w DM Raiffeissen Banku. – Natomiast w krótszym terminie cena nie zawiera wszystkich informacji. Duży wpływ na zachowania inwestorów mają emocje i czynniki psychologiczne. Do tego dochodzi szum informacyjny. Jeśli pojawiają się np. słabe wyniki danej spółki, to zanim zostaną uwzględnione w notowaniach, może minąć kilka sesji, bo część inwestorów dowiaduje się o nich od razu, inni później. Poza tym analitycy potrzebują czasu na zinterpretowanie informacji i uwzględnienie ich w swoich wycenach. Stąd wynika inercja w zachowaniu kursów, co mogą wykorzystać inwestorzy stosujący analizę techniczną – tłumaczy Kozłowski.
Kursy dyskontują przyszłość
Jak to wygląda w praktyce? Przyjrzeliśmy się spółkom, których kursy mocno zyskiwały lub spadały na długo przed ujawnieniem kluczowych informacji.
Weźmy pod lupę kursy budowlanych PBG i Polimeksu-Mostostalu. Kurs tej pierwszej spółki od połowy lutego 2012 r. wszedł w silny trend spadkowy, do czego przyczyniły się upadłości firm zależnych oraz problemy samej spółki. Ale na przełomie maja i czerwca tylko w ciągu trzech sesji kurs PBG spadł o ponad 21 proc. Oficjalnie rynek o złożeniu przez grupę wniosku o upadłość dowiedział się kilka dni później, czyli 4 czerwca.
Podobnie było z Polimeksem. Spadki także zaczęły się w połowie lutego. Pod koniec czerwca kurs był już o 50 proc. niżej. W ciągu jednej sesji spadek sięgnął nawet 16 proc., mimo że na rynek nie trafiła żadna informacja, która uzasadniałaby tak drastyczną przecenę papierów budowlanej firmy. Rynek obawiał się o utratę przez nią płynności finansowej. Jak się później okazało, obawy te były uzasadnione. Na początku lipca Polimex przyznał, że ma problem ze spłatą w zapadających w najbliższych tygodniach obligacji wartych w sumie prawie 300 mln zł.
Nieco inna sytuacja miała miejsce w przypadku JSW i wprowadzenia 8 lipca tego roku do obrotu 17,1 mln akcji pracowniczych tej spółki (15 proc. kapitału), które stanowią 33 proc. walorów znajdujących się w zwiększonym w ten sposób wolnym obrocie. Informacja o tym była znana już od giełdowego debiutu firmy w lipcu 2011 r., kiedy akcje pracownicze zostały objęte dwuletnim lock-upem. Konkretna data dopuszczenia ich do obrotu została podana na kilka tygodni przed tym wydarzeniem. Kurs producenta węgla koksującego od kilku miesięcy dyskontował ten scenariusz – od początku roku spadł maksymalnie o 37 proc.