W minioną środę doszło do zapowiadanego wcześniej podpisania pierwszej, wstępnej części porozumienia między Stanami Zjednoczonymi a Chinami. Stało się więc to, co miało się stać, i nie spowodowało to ani euforii, ani też nie skutkowało uruchomieniem znanego mechanizmu „sprzedawania faktów". Donald Trump w swoim stylu ogłosił sukces (swój oczywiście), ale też nie nakreślił jasnej perspektywy dalszego ciągu procesu regulowania relacji między mocarstwami. Spora część komentatorów zwraca też uwagę na liczne problemy i wątpliwości dotyczące zarówno już uzgodnionych kwestii, jak również tych, które pozostały do rozstrzygnięcia. I nie jest to raczej szukanie „dziury w całym", ale na razie jeden z istotnych czynników ryzyka został odsunięty na dalszy plan.
Reakcje rynków finansowych na to wydarzenie były dość zróżnicowane. Wall Street swoim zwyczajem kontynuowała tendencję zwyżkową, a indeksy biły kolejne historyczne rekordy. Do czwartku S&P 500 rósł o 1,6 proc., przekraczając wyraźnie trudną do niedawna do wyobrażenia barierę 3300 punktów. Dow Jones przy tej samej skali zwyżki pokonał z impetem 29 tys. punktów, a Nasdaq Composite wzrósł o prawie 2 proc. Trzeba jednak przy tym wziąć pod uwagę jeszcze jeden, istotny dla inwestorów czynnik, czyli publikacje wyników finansowych amerykańskich firm. Choć to dopiero początek „sezonu", to na razie dostarcza on raczej pozytywnych impulsów. Jeśli podpisanie porozumienia rozpatrywać w kategoriach „win-win", to patrząc na sięgający 0,6 proc. tygodniowy spadek Shanghai Composite i cofnięcie się tego indeksu ponownie poniżej 3100 punktów, przegranym mogą czuć się Chiny. Ale w ciągu poprzednich sześciu tygodni wskaźnik poszedł w górę łącznie o ponad 8 proc., a więc wyjściowa teza nie jest zbyt przekonująca. Być może w tym przypadku mamy do czynienia z realizacją zasady sprzedaży faktów lub zwykłą korektą. Indeks rynków wschodzących zareagował umiarkowanym, sięgającym 0,8 proc. wzrostem, a wyhamowanie wcześniejszego impetu zwyżkowej tendencji można wiązać (poza realizacją zysków po zwyżce o 9,5 proc., licząc od dołka z grudnia ubiegłego roku), ze zbliżaniem się do poziomu technicznego oporu.
Główne giełdy europejskie zareagowały na podpisanie porozumienia w najlepszym razie neutralnie, jak paryski CAC40 lub lekko negatywnie, jak DAX, który zniżkował do czwartku o 0,4 proc. We Frankfurcie minieuforia miała jednak miejsce tydzień wcześniej, gdy indeks zwyżkował o 2 proc., ustanawiając historyczny rekord.
Stygnie zapał warszawskich byków
Dobra passa na naszym parkiecie jest kontynuowana, ale widać już częściowo wygasanie wzrostowego impetu indeksów oraz pojawiające się bariery. WIG20 zwyżkował do czwartku o zaledwie 0,3 proc, a więc zaczyna się powoli rysować perspektywa trendu bocznego. Od trzech tygodni indeks napotyka wyraźny opór wraz ze zbliżaniem się do 2200 punktów. Poziom ten zaczął „odstraszać" kupujących już w miniony poniedziałek, czego konsekwencje widać było w trakcie kolejnych sesji. Z pewnością bardzo pozytywnym sygnałem jest zwiększający się wyraźniej od trzech tygodni wolumen obrotów, ale są do tego zjawiska dwa zastrzeżenia. Po pierwsze, nie wrócił on jeszcze do poziomu z ubiegłego roku, a po drugie nie widać, by dodawał on impetu zwyżce indeksu.
Opory do pokonania
Wskaźnik szerokiego rynku kontynuował trwającą od sześciu tygodni tendencję wzrostową, ale i w jego przypadku dynamika zwyżki staje się coraz słabsza. Oporem, który może być trudny do pokonania bez uprzedniej korekty, staje się poziom 59 tys. punktów. Czwartkową sesję indeks kończył minimalnie poniżej niego. Dopóki nastroje na głównych giełdach światowych są dobre, możliwe jest pokonanie wspomnianych oporów przez WIG20 i WIG, ale bez wcześniejszej korekty wydaje się to być mało realne, tym bardziej że do poziomu technicznego oporu dotarł także MSCI Emerging Markets. A na razie nie widać, by nasze indeksy miały siłę odrabiać straty względem świata i rynków wschodzących.