W poniedziałek, w reakcji na informacje o wysokiej liczbie zarażonych koronawirusem we Włoszech, WIG20 spadł o 4,2 proc. To była najgorsza sesja w jego wykonaniu od 24 czerwca 2016 r., a więc od daty ogłoszenia wyników referendum w sprawie brexitu. W minionej dekadzie WIG20 tracił ponad 4,2 proc. tylko dziewięć razy. We wtorek indeks spadł o 2,8 proc., a w środę notowania dotarły do 1906 pkt, a więc do najniższego poziomu od grudnia 2016 r. To wszystko pokazuje, z jak istotnym czynnikiem ryzyka mamy do czynienia. Czy nasz rynek zdoła się szybko podnieść po tym tąpnięciu?
Szanse na odbicie
Sprawdziliśmy historię najsilniejszych spadków dekady, zwracając uwagę na dwie kwestie. Po pierwsze, czy po silnej, dziennej wyprzedaży dołek był pogłębiany na kolejnych sesjach. Po drugie, jak długo zajęło indeksowi odrobienie strat z feralnej sesji.
Okazuje się, że tylko w dwóch na dziewięć analizowanych przypadków indeks nie pogłębił spadku. W siedmiu pozostałych sprzedaż była kontynuowana. Jej średni zasięg (licząc od zamknięcia feralnej sesji do lokalnego minimum w ujęciu intrady) wynosi -9 proc., przy czym w najgorszej sytuacji sięgnął -19,4 proc., a w najlepszej tylko -3,8 proc. Pocieszające jest to, że po tych najsilniejszych tąpnięciach WIG20 dość szybko się podnosił. Odrobienie strat zajmowało mu średnio 13 sesji, a więc niecałe trzy tygodnie. W najlepszych przypadkach trwało to zaledwie dwie sesje, ale w najgorszych 34. Wygląda więc na to, że silne, dzienne przeceny z ostatniej dekady nie były przyczynkiem do długoterminowego trendu spadkowego (wyjątek stanowi tąpnięcie o 5,7 proc. z 24 sierpnia 2015 r., po którym bessa była kontynuowana), a co najwyżej do krótkoterminowej wyprzedaży i podwyższonej zmienności.
Gdyby więc trzymać się tych historycznych zależności, to najbardziej możliwy scenariusz zapowiada kontynuację spadku WIG20, który potrwa jeszcze około dwóch tygodni. Jego zasięg, licząc 9 proc. od zamknięcia poniedziałkowej sesji, to 1820 pkt. W wariancie optymistycznym straty powinny zostać odrobione do końca tego tygodnia, a w pesymistycznym na powrót do poziomu 2090 pkt przyjdzie nam czekać nawet siedem tygodni. W tzw. międzyczasie WIG20 mógłby dojść nawet do 1612 pkt (19,4-proc. spadek). Ten ostatni zasięg, co jest trochę niepokojące, jest zgodny z tym, co o wykresie indeksu blue chips mówi analiza techniczna. Forsując pułap 2000 pkt, indeks wybił się bowiem z szerokiej, długoterminowej konsolidacji, dając tym samym sygnał do przeceny rzędu 300–400 pkt (poziomy docelowe szacowane na podstawie szerokości konsolidacji).
Biorąc pod uwagę specyfikę czynnika ryzyka, który spadki powoduje, racjonalniej zakładać realizację wariantu między uśrednionym a pesymistycznym. Epidemia cały czas się bowiem rozprzestrzenia. Wprawdzie pojawiają się informacje, że dynamika zachorowań w Azji stabilizuje się, ale z drugiej strony, pojawiają się nowe ogniska, jak to we Włoszech. Nawet jeśli inwestorzy w pewnym stopniu przywykną do panującej sytuacji i zdyskontują ryzyko rosnącej liczby zachorowań, to wciąż wielką niewiadomą pozostanie wpływ koronawirusa na stan globalnej koniunktury. Im gorsze będą konsekwencje dla gospodarki Państwa Środka, tym większym rykoszetem uderzy to w inne kraje. Jeżeli więc czegoś inwestorzy mogą być teraz pewni, to tego, że w najbliższych tygodniach czeka nas na rynkach stan podwyższonej niepewności.