Jaką odpowiedź na te poważne argumenty mają rynkowe byki? Po pierwsze, mogą dowodzić, że choć tak wysokie wyceny mogą mieć bardzo negatywne przełożenie na długoterminowe stopy zwrotu (w naszym modelu pokazujemy je w horyzoncie dziesięcioletnim), to niekoniecznie mówią cokolwiek na temat bliskiej przyszłości. Gdyby na fali dobrych nastrojów i gigantycznej stymulacji nasz zagregowany współczynnik miał osiągnąć rekordowy poziom z 2000 roku (prawie 2,7 odchylenia standardowego powyżej średniej), musiałby urosnąć jeszcze o ponad jedną czwartą. Gdyby w tzw. międzyczasie zaczęły się szybciej poprawiać prognozy zysków spółek, ten dystans uległby powiększeniu.
Optymiści mają w zanadrzu jeszcze inny argument. W tym miejscu powracamy do wspomnianego rozróżnienia na podejście absolutne i relatywne. To drugie podejście – obecnie preferowane przez byki – bazuje na porównaniu atrakcyjności akcji ze stanowiącymi odwieczną konkurencję amerykańskimi obligacjami skarbowymi.
Rentowności obligacji dołują
Spoglądając na rys. 3, można błyskawicznie zorientować się, dlaczego optymistom tak odpowiada obecnie podejście relatywne. Co z tego, że prognozowana stopa dywidendy w przypadku amerykańskich blue chips zeszła do poziomu niewidzianego od lat, skoro i tak jest o wiele wyższa od śmiesznie niskiej rentowności obligacji, która jest o krok od spadku poniżej 0,5 proc. Różnica między stopą dywidendy, a dochodowością „skarbówek" jest największa (na korzyść akcji) od lat! I nietrudno wyobrazić sobie, że mogłaby się stać jeszcze większa, gdyby amerykańskie obligacje pod wpływem ogromnych zakupów ze strony Rezerwy Federalnej miały podążyć tropem japońskich i zachodnioeuropejskich papierów, które osiągnęły ujemną rentowność.
Nic dziwnego, że w raportach banków inwestycyjnych coraz częściej natrafić można na wątek dotyczący przesuwania alokacji w portfelach z rynku obligacji na rynek akcji właśnie ze względu na wyższy „yield" (rentowność). Gdyby w tym samym kierunku miały pójść przepływy w funduszach inwestycyjnych w USA i ogólnie na świecie, to byłby to kolejny motor napędzający hossę.
W tym miejscu płynnie przechodzimy do kwestii tego, co mogłoby podważyć byczy argument dotyczący większej relatywnej atrakcyjności akcji – takim czynnikiem byłby znaczny wzrost rentowności obligacji. Ale czy taki scenariusz jest w ogóle możliwy w bliskiej przyszłości?
KONKLUZJE:
- Notowania amerykańskich akcji odreagowały koronakrach o wiele mocniej niż prognozy zysków spółek;