Podobieństwo kalendarzowe
W ramach tej analogii szczególnie uderzające jest podobieństwo kalendarzowe. Hossa rozpoczęła się w obu przypadkach w marcu (2009 versus 2020). Z kolei do ustanowienia szczytu przed omawianą głębszą korektą doszło na przełomie kwietnia i maja kolejnego roku – czyli w tym punkcie, w którym jesteśmy właśnie teraz... Tamta zadyszka trwała mniej więcej dwa miesiące, a na początku lipca 2010 niedźwiedzie na Wall Street wyczerpały cały swój potencjał i to był optymalny, wymarzony moment do dokonania większych zakupów.
Pojawia się oczywiście naturalne pytanie, co miałoby sprawić, by amerykański rynek akcji podążył tropem solidnej korekty spadkowej sprzed 11 lat? Na ile obecna sytuacja jest podobna, nie tylko jeśli chodzi o samą zbieżność linii na wykresach, lecz również o fundamentalne i okołorynkowe otoczenie?
Chociaż w najbardziej powierzchownej warstwie korekta z maja–czerwca 2010 zapamiętana została przez pryzmat jednodniowego „Flash Crash" (patrz – ramka), w sprawie którego toczyło się nawet oficjalne dochodzenie komisji SEC, to jednak naszym zdaniem można mówić o szerszym kontekście makroekonomicznym.
Zobaczmy na przykład, co działo się z koniunkturą gospodarczą przez pryzmat bacznie obserwowanego wskaźnika ISM Manufacturing PMI, obrazującego tendencje w przemyśle. Po odbiciu od kryzysowego pułapu (34,5 pkt) barometr ekonomiczny wykonał na przestrzeni miesięcy silny skok w górę. Definitywne maksimum osiągnął w marcu 2010 (58,1 pkt), po czym w kolejnych miesiącach lekko się skorygował, a następnie ustabilizował.
Naturalna reakcja na podskórne procesy
Z uwagi na wyraźną historyczną korelację między ISM i notowaniami akcji w USA wydaje się dość naturalne, że Wall Street musiała jakoś zareagować na fakt, że tempo wzrostu gospodarczego swoje cykliczne maksimum miało już za sobą, a nie dopiero przed sobą, jak wcześniej. Korekta giełdowa w maju–czerwcu 2010 stanowiła właśnie taką naturalną reakcję na podskórne procesy makroekonomiczne.
Zauważmy, że obecnie jesteśmy w dość zbliżonej sytuacji. ISM na przestrzeni miesięcy podskoczył z 41,5 (kwiecień 2020) do najwyższego od dekad (!) pułapu 64,7 pkt. Nie ma oczywiście żadnej pewności, że wyżej już być nie może (za kilka dni poznamy odczyt za kwiecień – wg tzw. konsensusowych prognoz analityków wskaźnik jeszcze nieznacznie poprawi marcowe maksimum), niemniej można szacować, że ISM jest już gdzieś w okolicach cyklicznego szczytu. Ów „peak growth" (szczytowy wzrost), jak określają to stratedzy Goldman Sachs czy Deutsche Banku, może być zapowiedzią właśnie większej korekty na giełdzie w kolejnych miesiącach.