Książka Bjorna Lomborga „Fałszywy alarm” powinna być lekturą obowiązkową dla każdego zainteresowanego debatą o kryzysie klimatycznym. Autor, profesor Instytutu Hoovera i szef think tanku Copenhagen Consensus, bynajmniej nie neguje, że ten kryzys istnieje i że przyniesie szkody gospodarce globalnej. Posługując się twardymi danymi naukowymi oraz statystykami, pokazuje jednak, że ów kryzys nie będzie żadnym wydarzeniem „apokaliptycznym”. Wskazuje również, że dotychczasowe strategie walki z globalnym ociepleniem mogą przynieść światu o wiele większe szkody niż same zmiany klimatyczne. Według niego dużo mądrzejszym sposobem na wyhamowanie niż różne pakiety klimatyczne (w tylu unijnego programu Fit for 55) byłyby inwestycje w nowe technologie oraz w rozwój społeczny, a także w działania, które pozwolą się przystosować ludziom do zmian klimatu.
Lomborg wyśmiewa wiele alarmistycznych projekcji mówiących na przykład o zalaniu przez oceany ogromnych terenów nadbrzeżnych czy też o wielkich falach zgonów, które mają się przetaczać przez europejskie miasta w czasie upałów. „Czy nikt do tego czasu nie kupi tam sobie klimatyzatora?” – pyta, zwracając uwagę na to, że tego typu przepowiednie są zwykle oparte na założeniu, że ludzie nie będą podejmowali żadnych działań adaptacyjnych, takich jak budowa grobli i wałów przeciwpowodziowych.
Przedstawia również dane wskazujące, że osiągnięcie celów redukcji emisji gazów cieplarnianych wyznaczonych w paryskim porozumieniu klimatycznym jest nierealne przy obecnie istniejących technologiach. Ów cel redukcji emisji został wyznaczony w wyniku decyzji polityków i nawet jego zrealizowanie nie miałoby znaczącego wpływu na zmiany klimatyczne. Ma ono bowiem doprowadzić jedynie do obniżenia średniej globalnej temperatury o 0,03 stopnia Celsjusza. Równie surowo Lomborg ocenia dotychczasową strategię rozwoju energetyki odnawialnej, opartej głównie na panelach słonecznych i turbinach wiatrowych. W jej wyniku Unii Europejskiej udało się zmniejszyć udział paliw kopalnych z produkcji energii z 79 proc. w 2000 r. do 71 proc. w 2018 r. Udało się to m.in. dzięki sztuczce statystycznej, w ramach której uznano palenie drewnem za produkcję energii odnawialnej, oraz w wyniku zamykania reaktorów jądrowych.