W Norwegii coraz częściej dochodzi do składania ofert korupcyjnych w trakcie poboru do wojska. Nie składają ich jednak ci, którzy chcą się od służby wojskowej wymigać. Za tymi incydentami korupcyjnymi stoją zwykle rodzice, którzy bardzo chcą, by ich syn dostał się do wojska. Liczba dostępnych miejsc jest bowiem ograniczona, a służba w królewskich siłach zbrojnych jest uznawana za przepustkę do elity. Każdy, kto pamięta pobór w czasach PRL czy w III RP, uzna tę sytuację za kuriozum. Zasadniczą służbę wojskową uznawano wówczas za „marnowanie życia” i „szkołę patologii”. Masowo się też od niej uchylano. Nikt o zdrowych zmysłach nie chce powrotu do ówczesnego, patologicznego systemu. Marek Budzisz w swojej książce „Obywatelska armia Rzeczypospolitej” przekonuje jednak, że jakaś forma poboru będzie niezbędna. Na to wskazują choćby doświadczenia z wojny w Ukrainie. Bez poboru nie uda nam się stworzyć armii wystarczająco dużej, by odstraszać rosyjskiego agresora, a decydenci powinni już to uwzględniać w swoich prognozach strategicznych.
Czy jednak da się przywrócić pobór bez tworzenia zaburzeń w gospodarce i bez wywoływania wielkiego niezadowolenia społecznego? Budzisz przekonuje, że jest to możliwe, i powołuje się na konkretne przykłady: Szwecji oraz państw bałtyckich. Tam też idea poboru była niepopularna, ale rządy zdołały do niej przekonać społeczeństwo. Wszędzie tam postawiono na opcję elastycznej służby wojskowej. Jest ona bardziej dostosowana do preferencji młodych ludzi. Jeśli zamiast kopać rowy na poligonie, chcą szkolić się na operatorów dronów – nie ma problemu. Na Łotwie można nawet odsłużyć wojsko, oprowadzając wycieczki po muzeach. W większości z państw, które przywróciły pobór, nie jest on masową branką, tylko losowaniem bądź precyzyjnym sięganiem po specjalistów potrzebnych wojsku. Gospodarka na tym zbytnio nie cierpi, a obronność zyskuje. Pobór może też obejmować nie tylko mężczyzn. Jak równość płci, to równość…
Obywatelska armia Rzeczypospolitej
Marek Budzisz, Wydawnictwo Zona Zero Warszawa 2024