Kobalt to pierwiastek niezbędny do funkcjonowania globalnego społeczeństwa cyfrowego i do przeprowadzenia „zielonej” transformacji energetycznej. Jest on bowiem ważnym składnikiem baterii litowo-jonowych, zasilających m.in. smartfony, laptopy, tablety i pojazdy elektryczne. 75 proc. światowego wydobycia kobaltu odbywa się w Demokratycznej Republice Konga, czyli jednym z najbiedniejszych państw świata. W jakich warunkach pozyskiwana jest ta substancja? To pokazuje w swojej książce Siddharth Kara. Ów autor odbył wiele podróży do Konga, by przekonać się na miejscu, jak wyglądają łańcuchy dostaw kobaltu.

Z książki „Krwawy kobalt” wynika, że substancja ta jest często pozyskiwana przez Kongijczyków w bardzo prymitywnych kopalniach. Często zdarza się, że małe dzieci szukają brył kobaltu w błotnistych bajorkach, pełnych toksycznych ścieków. Znalezione bryłki są sprzedawane miejscowym pośrednikom, którzy na motorach zawożą kupcom torby z urobkiem. Owymi kupcami są głównie Chińczycy, siedzący pod namiotami na straganach w pobliskich miasteczkach. Oni dostarczają później kobalt wielkim koncernom. Owe międzynarodowe korporacje posiadają własne wielkie kopalnie w Kongu, ale chętnie korzystają również z taniego surowca skupywanego przez chińskich pośredników od miejscowej ludności. System jest oczywiście tak zorganizowany, że do Kongijczyków pozyskujących kobalt w prymitywnych warunkach trafiają nędzne grosze.

„Tacy kopacze tuneli jak Mutombo mogli uszczknąć najwyżej drobny ułamek najniższego szczebla wartości. Niemal cała wartość ich pracy była wysysana wyżej. Tym niemniej Mutombo zarabiał stosunkowo dużo jak na mieszkańca prowincji górniczej. Jego zespół wydobywał około dziesięciu kilogramów heterogenitu dziennie na osobę. Przyjmując, że za kilogram czteroprocentowej rudy płacono 1,30 dolara, po odliczeniu sześćdziesięciu procent dla sponsora każdemu z nich zostawało 5,30 dolara; po spłaceniu długu, przy podziale pół na pół, dniówka miała wzrosnąć do 6,5 dolara. To największy średni zarobek dzienny górnika rzemieślniczego, jaki udokumentowałem w DRK” – napisał Kara. Za worek rudy gorszej jakości ważący 50 kg pośrednicy płacą 80 centów.

Oczywiście wiele firm górniczych działających w Kongu zarzeka się, że wdrożyło wyśrubowane standardy ESG (ochrony środowiska, odpowiedzialności społecznej oraz dobrego zarządzania). Kara podważa ich narrację, wskazując, że firmy wydobywcze nadal kupują kobalt od podejrzanych pośredników.

W książce „Krwawy kobalt” można znaleźć też ciekawe informacje pokazujące, jak odbywa się chińska ekspansja gospodarcza w Afryce. „Kongijczycy mają poczucie, że Chińczycy traktują nas jak zwierzęta. Uważają nas za brudasów. Nie zjedzą nic, czego dotknął Kongijczyk. Dlatego stołują się tylko we własnych restauracjach” – opowiedział jeden z Kongijczyków utrzymujących relacje biznesowe z przybyszami z Chin. HK