Jak podała w środę firma S&P, w październiku PMI zmalał do 42 pkt z 43 pkt we wrześniu, wyraźnie bardziej, niż oczekiwali przeciętnie ankietowani przez „Parkiet” ekonomiści (patrz tabela). Wprawdzie wskaźnik ten utrzymał się powyżej poziomu z sierpnia (40,9 pkt), sprzed nieoczekiwanego wrześniowego odbicia, ale pomijając tamten miesiąc, jest najniżej od wiosny 2020 r., gdy sektor przemysłowy paraliżowały antyepidemiczne restrykcje w Polsce i na świecie. Wskaźnik, którego historia sięga 1997 r., niżej niż obecnie był przez zaledwie cztery miesiące w trakcie globalnego kryzysu finansowego.
Każdy odczyt PMI poniżej 50 pkt teoretycznie oznacza, że koniunktura w tym sektorze pogorszyła się w porównaniu z poprzednim miesiącem. Dystans od tej granicy to miara tempa tego pogorszenia. PMI sugeruje więc, że październik był już szóstym miesiącem głębokiej recesji w polskim przetwórstwie.
Czekanie na niższe ceny
PMI jest obliczany na podstawie odpowiedzi menedżerów firm na pytania dotyczące zmian (w stosunku do poprzedniego miesiąca) produkcji, wartości zamówień, zatrudnienia, czasu dostaw i zapasów. Z najnowszej ankiety wynika, że w październiku znów więcej firm zgłosiło spadek wolumenu zamówień zarówno krajowych, jak i eksportowych niż jego wzrost. To z kolei wymusiło ograniczenie produkcji, ale też zatrudnienia. Spadek zatrudnienia był najgłębszy od maja 2020 r., ale z ankiety S&P wynika, że był to przede wszystkim efekt likwidacji stanowisk po dobrowolnych odejściach pracowników, a nie zwolnień.
Pomimo ograniczenia produkcji, firmy zgłosiły spadek zaległości produkcyjnych. O ile to możliwe, starały się realizować zamówienia z zapasów, zmniejszając zakupy komponentów i materiałów. Takim decyzjom sprzyjają oczekiwania, że ceny materiałów będą malały. Na razie firmy skarżą się na utrzymującą się presję inflacji w łańcuchach dostaw, co zmusza je do podwyższania cen własnych produktów. Co więcej, z danych S&P wynika, że w październiku te podwyżki miały największą skalę od lipca.