Na początku roku mówiąc o prognozach dotyczących sytuacji na polskim rynku był pan optymistą...
Nie spodziewałem się istotnych wzrostów na warszawskiej giełdzie ale uważałem, że Polska będzie relatywnie atrakcyjnym rynkiem inwestycyjnym. Miałem jedynie obawy dotyczące negatywnego wpływu ograniczenia składek w OFE na rynek kapitałowy. Byłem ostrożnym optymistą. Dziś z bólem stwierdzam, że z tego optymizmu wiele nie zostało. Przede wszystkim nie doszacowałem, jak pewnie wielu z nas, skali skutków kryzysu w strefie euro. Tym bardziej, że dzisiaj jest już jasne, że Grecja to tylko wierzchołek góry lodowej.
Jakie kraje pana zdaniem mogą mieć jeszcze problemy?
Jest takie powiedzenie, że pożyczenie miliona złotych jest problemem dłużnika, ale pożyczenie stu milionów złotych jest już problem banku. Tak jest w przypadku Grecji ale nie tylko. Portugalia, Hiszpania, Irlandia, Włochy otrzymywały przez lata z unijnego budżetu pieniądze na dostosowanie swoich gospodarek do poziomu wspólnoty, jednocześnie bez ograniczeń zadłużały się na rachunek całej Unii. Do czasu gdy szeroka rzeka pieniędzy kreowała w efekcie popyt wewnętrzny, a co za tym idzie wzrost PKB, istniała realna szansa, że w przyszłości ten wzrost obsłuży zadłużenie. Gdy jednak koniunktura pogorszyła się, system zawalił się jak domek z kart i kraje te utraciły realną perspektywę na spłatę swoich zobowiązań.
Czego najbardziej obawia się pan w gospodarce unijnej?