Inwestorzy giełdowi z zakrytą twarzą

Pieniądze lubią ciszę, a wielkie pieniądze – ciszę absolutną – z takiego założenia wychodzą najbardziej tajemniczy inwestorzy na warszawskiej giełdzie.

Aktualizacja: 11.02.2017 00:24 Publikacja: 23.07.2013 11:14

Roman Karkosik akcjonariusz takich spółek jak Boryszew, Alchemia, Hutmen czy Impexmetal, to także ty

Roman Karkosik akcjonariusz takich spółek jak Boryszew, Alchemia, Hutmen czy Impexmetal, to także typ samotnika. Na pytanie, dlaczego tak rzadko udziela wywiadów, odparł kiedyś krótko: – Nie potrzebuję promocji.

Foto: Archiwum

Unikają dziennikarzy, rautów i przyjęć. Nagród nie odbierają. Nie pojawiają się na walnych zgromadzeniach swoich spółek. Nie pozwalają nawet robić sobie zdjęć. Czasem nie wiadomo nawet, jak wyglądają. „Pieniądze lubią ciszę, a wielkie pieniądze – ciszę absolutną" – z takiego założenia wychodzą najbardziej tajemniczy inwestorzy na warszawskiej giełdzie. I odnoszą sukcesy. Kurs akcji LPP znajduje się na rekordowym poziomie po z grubsza siedmiokrotnym wzroście od apogeum kryzysu na początku 2009 roku. Niestraszny mu słaby złoty ani ukrywanie się przed światem właścicieli firmy, potentata na polskim rynku odzieżowym z tak rozpoznawalnymi markami jak Reserved czy Cropp. Wspólnicy – Marek Piechocki i Jerzy Lubianiec – nie tylko odmawiają fotoreporterom sesji, a magazynom publikacji swoich zdjęć i wywiadów, ale starają się sięgać w przeszłość. Specjalnie zatrudnieni do tego ludzie przeszukują Internet i bazy fotograficzne. Gdy znajdą zdjęcie Piechockiego lub Lubiańca, wykupują prawa do niego, po czym usuwają je z dostępnych katalogów. Tymczasem jeszcze kilka lat temu biznesmeni chętnie udzielali wywiadów i prowadzili otwarte życie. W firmie mającej siedzibę w Gdańsku do tej pory wspominają, jak Piechocki przyjeżdżał z domu w Sopocie na rowerze. Teraz jest inaczej. Może dlatego, że jest już na 13. miejscu na liście najbogatszych „Forbesa" z majątkiem 1,6 mld zł. Piechocki i Lubianiec dołączyli tym samym do pokaźnej grupy obecnych na GPW biznesmenów, którzy mocno chronią swoją prywatność i unikają mediów. Głośno zrobiło się znów ostatnio o Mariuszu Świtalskim, który w grudniu ubiegłego roku na giełdę wprowadził Czerwoną Torebkę, sieć pasaży handlowych (jest ich już ponad 80). Niedługo potem firma przejęła znaną księgarnię internetową Merlin.pl.

Świtalski, którego majątek sięga 1,25 mld zł, to ojciec tak znanych na polskim rynku marek jak Eurocash (wcześniej Elektromis), Biedronka czy Żabka. Wychowywał się w zakonnym domu dziecka w Szamotułach w Wielkopolsce i z wykształcenia jest hydraulikiem. Jako 17-latek trafił do więzienia za włamania i kradzieże. Otacza się tylko zaufanymi pracownikami, najczęściej wychowankami tego samego domu dziecka, a zaczynał od handlu na poznańskich bazarach. Świtalski mieszka z czwórką dzieci w XIX-wiecznym pałacyku Sowiniec pod Poznaniem. Z tym że jest to już właściwie wszystko, co o Świtalskim wiadomo. Biznesmen na media obraził się, gdy dziennikarze wyciągnęli mu omijanie cła i niepłacenie podatków w Elektromisie, jego pierwszym wielkim biznesie z początku lat 90.

Najsłynniejszy polski inwestor giełdowy, akcjonariusz takich spółek jak Boryszew, Alchemia, Hutmen czy Impexmetal, Roman Karkosik, to także typ samotnika. Na pytanie, dlaczego tak rzadko udziela wywiadów, odparł kiedyś krótko: – Nie potrzebuję promocji.

I rzeczywiście, tam gdzie wchodzi do akcjonariatu spółek, i tak podążają za nim rzesze wyznawców, windując często kursy akcji. O Karkosiku wiadomo, że mieszka z żoną Grażyną w pałacu w miejscowości Kikół niedaleko Torunia, gdzie najchętniej zajmuje się wielkim ogrodem i ukochanymi różami. Zaczynał w pobliżu od prowadzenia baru na Kujawach i wytwarzania przewodów elektrycznych.

W przeciwieństwie do Karkosika Heronim Ruta nie prowadzi aktywnej działalności inwestycyjnej na giełdzie. Siedzi za to mocno w akcjonariacie Polsatu Cyfrowego. Media zauważyły jego istnienie dopiero w 2008 roku, gdy Zygmunt Solorz umożliwił Rucie zakup po cenie nominalnej 9,2 proc. akcji telewizji Polsat. Dzięki temu pakiet wart 0,5 mld złotych nabył za... 7,2 mln zł. Ale i obecnie pozostaje postacią niemal nieznaną. Jeśli już gdzieś się pojawia, to tylko na imprezach Polsatu. Wiadomo tylko, że podobnie jak Solorz wywodzi się z Radomia, na początku lat 90. handlowali wspólnie autami z NRD. Do dziś kocha samochody. W Radomiu prowadzi salon Volkswagena, jeździ, motorem Harley-Davidson.

Bezcenny spokój

Nieznany szerzej biznesmen ma swoje atuty. Może nierozpoznany doglądać pracy w firmie. Tu i ówdzie nadstawić uszu. Ale chroniąc swój wizerunek, zamożni przedsiębiorcy zyskują przede wszystkim co innego – wolność i spokój.

– W Polsce nie lubi się tych, którzy mają pieniądze. Z jednej strony podziwiamy bogatych, z drugiej odczuwamy wobec nich znacznie większą niechęć. Są dla nas wyrzutem sumienia. Nam samym nie wyszło, więc swoje rozgoryczenie przenosimy na innych – tłumaczy psycholog biznesu Iwona Majewska-Opiełka.

Inny ważny powód to rodzina. – Jeżeli coś stanie się mojej rodzinie, to w takim samym stopniu odczuje to pan i dwóch autorów artykułu – tak siedem lat temu Michał Sołowow groził przez telefon szefowi działu gospodarczego „Gazety Wyborczej". Właściciela giełdowych spółek Rovese czy Barlinek i jednego z najbogatszych Polaków zdenerwowało, że dziennikarze opisali transakcję, w której Sołowow skupił za 300 mln zł atrakcyjnie oprocentowane detaliczne obligacje skarbowe i natychmiast odsprzedał je jednemu z OFE.

Reakcja była histeryczna, ale obawy nie zawsze są wydumane. Theo Albrecht, który z małego sklepu kolonialnego matki stworzył wielką sieć niemieckich dyskontów Aldi, został w 1971 roku porwany ze swego biura. Spędził 17 dni zamknięty w szafie. Porywacze dostali 7 mln marek okupu. Wkrótce potem wpadli – włamywacz i uzależniony od hazardu prawnik. Szok był jednak dla biznesmena tak wielki, że potem już nigdy nie pojawił się publicznie. Swoją niechęć do mediów Albrecht pokazał nawet po swej niedawnej śmierci. Nekrolog ukazał się już po jego pogrzebie, by dziennikarze nie mogli go zrelacjonować.

– W dobie Internetu i Facebooka ukrywanie się jest na dłuższą metę coraz trudniejsze. Zresztą pozostawanie w głębokim cieniu nie daje żadnych gwarancji bezpieczeństwa – ocenia Zbigniew Lazar, specjalista ds. wizerunku i reputacji. – Bywa wręcz przeciwnie, czasem to właśnie biznesmeni-celebryci są bezpieczniejsi. Przestępcy najczęściej unikają osób powszechnie znanych, bo są przekonani o ich dobrej ochronie, a i zaangażowanie policji jest w takich głośnych przypadkach znacznie większe.

Czasem jednak to rodzinę inwestorzy wystawiają do przodu, sami zaś ustawiając się z tyłu i nie rzucając w oczy. Podczas wielkiej hossy z lat 2005–2006 rozpalała do czerwoności inwestorów tajemnicza Elżbieta Sjöblom (po szwedzku Kwiat Jeziora). Nikt jej nie widział na oczy, a gdzie się pojawiała (Gant, Budopol Wrocław, Próchnik), kursy akcji leciały w kosmos. Uważano nawet, że nie istnieje, a pod tym pseudonimem kryje się grupa inwestorów. Wkrótce jednak okazało się, że potężna inwestorka jest właścicielką niewielkiego sklepu odzieżowego w Skierniewicach. Jej syn, Maciej Niebrzydowski, tłumaczył wówczas, że to osoba skromna, najchętniej pracuje w swoim sklepie, lubi chodzić na basen i oglądać dobre komedie. Zaraz potem okazało się jednak, że to on stoi za inwestycjami „mistrzyni warszawskiej giełdy", a prasa wyciągnęła, że był dwukrotnie karany za przestępstwa gospodarcze.

Inwestor się otwiera

W USA skrytość i unikanie mediów budzi duże zdziwienie. Tam giełdowy inwestor musi być celebrytą, jeździć na wywiady od jednej stacji telewizyjnej do drugiej, chwalić się majątkiem, osiągnięciami oraz działalnością charytatywną, pokazywać, że nie ma nic do ukrycia. Najlepiej, jeśli jest trochę showmanem jak Jim Rogers, jeden z największych inwestorów na rynku złota i surowców.

Owszem, Jan Kulczyk czy Zbigniew Jakubas chętnie pokazują się na imprezach, udzielają charytatywnie czy w organizacjach biznesowych, wywiady z nimi zamieszczają kolorowe magazyny, ale tak otwartych ludzi jest niewielu. Inna kategoria to duzi gracze giełdowi, jak Mariusz Patrowicz, który często gości w mediach elektronicznych. W ten sposób też kreują swój wizerunek skutecznego inwestora.

A jednak na świecie nie brakuje takich tajemniczych inwestorów. Nawet skupywanie zdjęć przez właścicieli LPP może się wydać drobną fanaberią przy dokonaniach amerykańsko-niemieckiego biznesmena Nicolasa Berggruena, znanego jako „bezdomny miliarder" (podróżuje po świecie prywatnym odrzutowcem i mieszka w hotelach). Gdy jedna z holenderskich gazet wydrukowała o nim artykuł, Berggruen wykupił cały nakład i go zniszczył. Z kolei 77-letni John Franklyn Mars i 81-letni Forrest Mars to najwyżej notowane osoby na liście światowych bogaczy magazynu „Forbes", które odmówiły zgody na publikację zdjęć. Nie odpowiadają na pytania gazet, które mogą tylko żartować, że tajemniczością przewyższają swoich sąsiadów z CIA (siedziba agencji znajduje się ledwie kilkanaście kilometrów od siedziby firmy w McLean w Virginii). Marka Piechockiego z LPP porównuje się często do Anancio Ortegi, właściciela m.in. odzieżowej Zary, nie tylko ze względu na podobny model biznesowy. Choć majątek Ortegi ocenia się na ponad 50 mld dol. (daje mu to miejsce w pierwszej piątce najbogatszych na świecie), to można o nim znaleźć tylko strzępy informacji. Mieszka w skromnym apartamencie w hiszpańskiej La Corunii, nie nosi krawata, lubi jazdę konną w rodzinnej Galicji i jest właścicielem samolotu Global/Express BD 700, którym porusza się incognito. Jedna z najbardziej rozpoznawalnych marek odzieżowych na świecie należy do zupełnie nierozpoznawalnego właściciela.

Pieniądze lubią ciszę?

Piotr Kuczyński, analityk Domu Inwestycyjnego Xelion: – Gdybym był biznesmenem, zachowywałbym się dokładnie tak samo, ukrywał się tak mocno, jak tylko można. Biznesmen nie powinien być celebrytą. Traktowałbym też ludzi lansujących się nieufnie, bo to nie jest najlepsza cecha charakteru. W biznesie lepsze są cisza, spokój, zadymione pomieszczenia i szklaneczka whisky, a nie błyski fleszy. Inwestorzy nie muszą być wylewni w komunikatach i odkrywać się przed konkurencją. Niektórzy, by uniknąć obowiązków informacyjnych, wręcz wycofują spółki z giełdy.

Zdaniem Iwony Majewskiej-Opiełki uporczywe unikanie mediów i ukrywanie się przed resztą społeczeństwa może jednak utrudniać biznes. Niektórzy mogą docenić takich biznesmenów za troskę o prywatność, za brak parcia na szkło. Ale więcej osób poszuka drugiego dna. Dojdzie do wniosku, że coś tu śmierdzi. Że ukrywanie się sugeruje jakieś ciemne sprawki na sumieniu.

– W niektórych branżach, jak np. kosmetyki czy produkcja aut, gdzie potrzebne jest szczególne zaufanie konsumentów, ukrywanie się może być szkodliwe – dodaje Zbigniew Lazar. – Może też utrudniać rozwój biznesu w skali międzynarodowej. W wielu krajach, np. arabskich, osobiste poznanie partnera to podstawa interesu. I nie chodzi tu o prezesów firm, bo ci są tylko od spraw technicznych, ale o realnych właścicieli, którzy osobiście przypieczętowują umowy. A w razie kłopotów rozbudowane prywatne relacje biznesowe i dobre kontakty z mediami okazują się bardzo przydatne.

Korzyści biznesowo-marketingowe to jedna z głównych przyczyn wychodzenia na salony i otwierania się bogatych przedsiębiorców – nawet tych preferujących życie w cieniu. Mariusz Świtalski, choć od mediów wciąż stroni, postanowił w grudniu zeszłego roku pojawić się na giełdowym debiucie swojej nowej firmy Czerwona Torebka.

Michał Sołowow, który jeszcze w latach 90. odmawiał mediom zgody na publikację swoich zdjęć, teraz, choć sporadycznie, udziela już wywiadów mediom biznesowym i sportowym (jest przy okazji znanym kierowcą rajdowym). Na stronie dotyczącej swojego zespołu rajdowego Cersanit Rally Team ujawnił nawet trochę informacji prywatnych. Jest żonaty, lubi dobrą kuchnię z całego świata, wodę mineralną, wino, tenis, narciarstwo i piłkę nożną.

Jacek Domogała, właściciel m.in. Famuru, producenta maszyn górniczych, plasuje się w czołówkach list najbogatszych Polaków. Do tej pory trudno było znaleźć jego zdjęcie, a jedynemu wywiadowi, z 2006 roku, zamieszczonemu w „Pulsie Biznesu", nie towarzyszyło zdjęcie bohatera, a tylko opis, z którego wynikało, że Domogała to „przystojny brunet, o ciemnej karnacji z ciepłym, spokojnym głosem". Biznesmen nie zmienił podejścia nawet, gdy wpadł w tarapaty – prokuratura postawiła mu zarzuty związane z praniem brudnych pieniędzy i poświadczeniem nieprawdy w głośnej sprawie przejmowania kościelnych gruntów (biznesmen kwestionuje zarzuty).

Niedawno jednak niespodziewanie przerwał ciszę. Co takiego się stało, że zaczął pan rozmawiać z dziennikarzami? – zapytał Domogałę portal WNP. – Bo już kończę biznes – padła odpowiedź. Pałeczkę przejął właśnie syn Tomasz.

– „Skrytych" biznesmenów będzie w Polsce ubywać – uważa Zbigniew Lazar. – Następuje pokoleniowa zmiana warty. Powoli odchodzi pierwsze pokolenie przedsiębiorców, którzy często znają swoje ograniczenia, wstydzą się początków swojej działalności, czasem obawiają pytań o pierwszy milion. Ich miejsce zajmować będą młodsi ludzie, także ich dzieci. Już otrzaskani z mediami, bez kompleksów wzorujący się na biznesmenach zachodnich.

Parkiet PLUS
Zagraniczne spółki z potencjałem
Parkiet PLUS
Obsługując naszych klientów, staramy się myśleć dokładnie tak jak oni
Parkiet PLUS
Ranking „Parkietu” – Borciuch i Santander BM znów na czele
Parkiet PLUS
Nasz portfel edukacyjny w ubiegłym roku ponownie się sprawdził
Materiał Promocyjny
Zrozumieć elektromobilność, czyli nie „czy” tylko „jak”
Parkiet PLUS
Praca maklera to moja pasja, chociaż momenty zwątpienia też się zdarzają
Parkiet PLUS
Dywidendowe tuzy amerykańskiej giełdy