Mario Draghi nie tylko nie wcielił się w rolę Świętego Mikołaja, ale wręcz rozczarował czwartkowymi decyzjami, co było aż nadto widoczne w reakcjach inwestorów. Wydaje się jednak, że oczekiwania były ulokowane zbyt wysoko. Na pierwszy rzut oka rynki dostały całkiem sporo. Było i obniżenie stopy depozytowej, i znaczne przedłużenie terminu obowiązywania skupu obligacji, i rozszerzenie jego zakresu o papiery dłużne samorządów. Zabrakło jedynie zwiększenia skali zakupów z dotychczasowych 60 mld euro miesięcznie. Prawdopodobnie właśnie ten ostatni element oraz obniżenie prognozy inflacji na 2016 r. z 1,1 do 1 proc. były powodem gwałtownej reakcji na rynkach. Jej efekt to sięgające 3,6 proc. spadki indeksów w Paryżu i Frankfurcie oraz przede wszystkim zaskakująco silne, sięgające 3 proc., umocnienie się euro wobec dolara. Kurs wspólnej waluty poszedł w czwartek w górę z 1,052 do 1,092 dolara, fundując jedną z najmocniejszych dziennych zmian w historii rynku i tym samym lodowaty prysznic inwestorom obstawiającym osłabienie euro. Niedźwiedzie nastroje przeniosły się na Wall Street, gdzie w czwartek indeksy zniżkowały po ponad 1,4 proc. Najbliższe dni powinny stać pod znakiem poszukiwania chwilowej równowagi na rynkach finansowych i pozycjonowania przed zbliżającym się posiedzeniem Fedu.
Warszawa zdołowana tylko częściowo
Sytuacja na naszym parkiecie jest wciąż niekorzystna dla posiadaczy akcji, jednak nie należy popadać w przesadny pesymizm i warto dostrzec wyraźne zróżnicowanie tendencji. Spisany na straty WIG20 kontynuował w ostatnich dniach fatalną passę. Do czwartku tracił 3,5 proc., sondując nadal poziomy najniższe od lipca 2009 r. Do osiągnięcia dołka z tamtego okresu brakuje mu jeszcze 109 punktów, czyli niespełna 6 proc. Szanse na dotarcie do tego poziomu są spore, ale warto zauważyć, że zmniejsza się liczba niewiadomych, a im mniejsza niepewność, tym większe nadzieje na przełom lub przynajmniej powstrzymanie przeceny.
Od czwartkowego popołudnia znane są parametry podatku, którym obciążone zostaną aktywa instytucji finansowych. Ze złożonego w Sejmie projektu wynika, że w przypadku banków wyniesie on 0,0325 proc., a więc będzie nieco niższy, niż się spodziewano. Powinno to zmniejszyć presję podaży na walory banków, choć wisząca nad nimi jeszcze kwestia kredytów we frankach może przeszkadzać w ewentualnym odreagowaniu. Niespodziewanie mocniej oberwało się firmom ubezpieczeniowym, które będą musiały odprowadzić 0,05 proc. swoich aktywów. Papiery PZU odczuły to już w czwartek, ale nie można wykluczyć kontynuacji spadków w najbliższych dniach. Na szczęście opodatkowania unikną aktywa funduszy inwestycyjnych.
Indeks WIG Banki, który od szczytu z końca lutego ubiegłego roku stracił 36 proc. i znalazł się na poziomie najniższym od trzech lat, powinien wkrótce złapać twarde dno, choć silniejszego wsparcia technicznego należałoby wypatrywać kilka procent niżej. Technika stała się nieprzydatna w przypadku WIG Energetyka, który od dwóch tygodni pogłębia historyczne minima. W ostatnich dniach o miano lidera spadków walczą papiery Energi i Tauronu, które od początku roku staniały po 40–45 proc. Branżowym outsiderem minionego tygodnia okazał się tracący 6,6 proc. WIG Surowce, głównie za sprawą walorów KGHM, które nie doczekawszy się spełnienia wyborczych obietnic dotyczących zniesienia lub przynajmniej złagodzenia podatkowej daniny, zniżkowały o ponad 7 proc., docierając do poziomu najniższego od pięciu lat.
Nad wszystkimi spółkami, w których udziały ma Skarb Państwa, wisi wciąż ryzyko związane ze zmianami kadrowymi. Karuzela już zaczęła się kręcić i w najbliższych dniach nabierze prawdopodobnie rozpędu. Na razie najbardziej spektakularnym wydarzeniem była czwartkowa rezygnacja ze stanowiska szefa warszawskiej giełdy. Więcej emocji powinno jednak być w przypadku zmian w największych spółkach naszego parkietu, w których „zwolnienia grupowe" są nieuchronne. Tuż po decyzji Pawła Tamborskiego pojawiło się podobne oświadczenie prezesa PZU oraz informacje o kandydatach na szefów Energi i Enei, którzy w fotelach mają zasiąść już w poniedziałek.