Eldorado zrodzone z pasji

W sobotę finał Champions League. Real Madryt i Juventus w Cardiff będą walczyć o wielkie pieniądze. Zeszłoroczny zwycięzca Real Madryt zarobił łącznie nieco ponad 80 milionów euro.

Publikacja: 03.06.2017 14:07

Tegoroczny finał Ligi Mistrzów odbędzie się na stadionie w Cardiff. Real Madryt i Juventus nie będą

Tegoroczny finał Ligi Mistrzów odbędzie się na stadionie w Cardiff. Real Madryt i Juventus nie będą grały wyłącznie o prestiż i zapisanie się na kartach historii.

Foto: Archiwum

Real Madryt i Juventus nie będą w sobotnim finale Ligi Mistrzów, który odbędzie się w Cardiff, grały wyłącznie o prestiż i zapisanie się na kartach historii. Będą walczyć o wielkie pieniądze. Nawet dla tak bogatych i sytych klubów, które już dawno przestały być li tylko organizacjami sportowymi, a są globalnymi korporacjami, zwycięstwo w Lidze Mistrzów to wciąż fantastyczne źródło pieniędzy. Europejskie puchary powstały ponad 50 lat temu i wówczas nikt jeszcze nie przypuszczał, że któregoś dnia przekształcą się w kurę znoszącą złote jajka. Chodziło wyłącznie o wielką pasję i sport. Sprawdzenie, który klub potrafi najlepiej grać w piłkę. Do historii jako pomysłodawcy przeszli francuscy dziennikarze „L'Equipe" Jacques Ferran oraz Gabriel Hanot. Drugi z nich został wysłany przez gazetę do Ameryki Południowej, by opisywać dla czytelników w 1948 roku Klubowe Mistrzostwa Ameryki Południowej – turniej zorganizowany w Chile, który trwał miesiąc i miał wyłonić najlepszy zespół na kontynencie. Gdy Hanot wrócił do Europy, był opętany ideą stworzenia czegoś podobnego w Europie. Musiał jednak poczekać do lata 1953 roku i tournée Wolverhampton Wanderers, by jego idea w końcu zaczęła być wcielana w życie. Angielski klub zorganizował serię spotkań z najsilniejszymi drużynami wówczas w Europie. Wolves grali między innymi z Racingiem Club z Argentyny i Spartakiem Moskwa z Rosji, a także z Honvedem Budapeszt, w którym to na co dzień występowało kilku reprezentantów Węgier. A mowa o czasach, gdy Węgrzy prezentowali poziom dla wszystkich pozostałych nacji nieosiągalny. Rok wcześniej reprezentacja prowadzona przez Gustava Sebesa pokonała Anglików na Wembley 6:3, a sześć miesięcy później w rewanżu w Budapeszcie było aż 7:1 dla gospodarzy. Gdy więc Wolverhampton pokonał Honved 3:2 – mecz nie tylko rozegrano przy sztucznym świetle, ale transmitowany był przez BBC – brytyjska prasa koronowała ich królami Europy i pisała, że udowodnili, że to jednak wciąż w Anglii, ojczyźnie futbolu, są najlepsi zawodnicy i najlepsze kluby. Hanot napisał w odpowiedzi: „Nie, nie możemy jeszcze nazywać Wolverhampton mistrzami Europy. Powinni zagrać jeszcze rewanże w Moskwie i Budapeszcie, a także z innymi wielkimi klubami jak Milan czy Real Madryt. Muszą powstać klubowe mistrzostwa świata, a przynajmniej Europy.

Rozgrywki dla elity

W końcu rozgrywki powołano do życia w 1955 roku. Wielkie pieniądze nie pojawiły się jednak aż do 1992 roku i zmiany formatu na Ligę Mistrzów. Wraz z kolejnymi reformami Champions League otwierała się coraz bardziej na innych bogaczy, zamykając przed maluczkimi – pogłębiając tylko podziały na kontynencie. A jednak dla elity to wciąż było mało. Od kilku lat kluby coraz groźniej pohukiwały, że formuła się wyczerpała i następnym krokiem jest stworzenie Superligi – całkowicie już zamkniętej dla zwykłych śmiertelników, w której finansowa elita bez strachu, że noga się komuś powinie i nie awansuje do tego grona, będzie rywalizować ze sobą. UEFA te groźby uznała za realne i od sezonu 2018/2019 pieniądze w Lidze Mistrzów będą jeszcze wielokrotnie większe – w końcu tylko argumentami finansowymi można było powstrzymać ten rozpad.

Nie oznacza to jednak, że teraz profity z Champions League są małe. Zeszłoroczny zwycięzca Real Madryt zarobił nieco ponad 80 milionów euro za zwycięstwo w rozgrywkach. Na tę sumę złożyło się kilka czynników. 12 milionów euro UEFA płaci za awans do fazy grupowej LM – w końcu po 21 latach na te pieniądze załapał się i polski klub: Legia Warszawa. Remis w grupie wart jest pół miliona euro, zwycięstwo trzykrotność tego. Za wyniki osiągnięte w grupie Real w zeszłym sezonie dostał 8,54 miliona euro. Każdy awans do kolejnej fazy nagradzany jest przez UEFA kolejnymi premiami finansowymi – i tak za wyjście z grupy i grę w 1/8 finału Królewscy z Madrytu otrzymali przelew w wysokości 5,5 mln euro, 6 mln euro za ćwierćfinał, 7 mln euro za półfinał i w końcu za zwycięstwo w finale przeciwko lokalnemu rywalowi z Madrytu, Atletico, wypisano im czek na 15 mln euro – w sumie za same wyniki czysto sportowe zwycięzca zeszłorocznej edycji dostał nieco ponad 54 mln euro.

Pozostałe 26 mln euro pochodzi z tajemniczej puli, która w tym momencie opowieści pojawia się na scenie – a UEFA nazywa ją „market pool". To składowa kilku czynników, ale najważniejszym z nich jest wartość rynku telewizyjnego w kraju, z którego pochodzi dany klub. Inaczej mówiąc i oczywiście trochę upraszczając, liczy się to, ile zapłaciły telewizje z danego kraju za prawo możliwości pokazywania Champions League. Im dalej zajdzie w danej edycji klub, tym większy procent z market pool jego kraju mu przypada. Siłą rzeczy na tym polu najbardziej uprzywilejowane są kluby angielskie. W najlepszej sytuacji są jednak drużyny, które dotrą daleko w rozgrywkach jako jedyny przedstawiciel kraju słono płacącego za możliwość transmitowania Ligi Mistrzów. Tyle że czegoś takiego nie sposób zaplanować.

W zeszłym sezonie największym beneficjentem market pool okazał się tegoroczny finalista – Juventus Turyn. I to mimo iż odpadł w 1/8 finału, przegrywając z Bayernem Monachium. Na tym samym etapie odpadł jednak też pozostały przedstawiciel Włochów – AS Roma (porażka z Realem). Zatem cała „włoska pula" (jeden z najbardziej wartościowych europejskich rynków) została podzielona tylko między te dwa kluby. Jako że jedną ze składowych jest pozycja w tabeli w poprzednim sezonie, to Juve jako mistrz dostał aż prawie 53 miliony euro. Roma też narzekać nie mogła – prawie 48 mln euro zasiliło kasę rzymian, co było drugim wynikiem w zeszłorocznej Champions League. Trzeci był Manchester City – który jako jedyny z angielskich klubów dotarł aż do półfinału. Chelsea i Arsenal odpadły w 1/8, Manchester United nie awansował z grupy. A zatem City dostało aż prawie 47 mln euro. Tym samym angielski klub zarobił najwięcej spośród uczestników poprzedniej edycji – prawie 84 miliony euro. O cztery więcej niż zwycięzcy z Madrytu.

Liczy się siła krajowej piłki

Skąd zatem tak relatywnie kiepski wynik triumfatora z zeszłego roku – paradoksalnie z siły hiszpańskiej piłki. W zeszłym sezonie finał odbył się między zespołami z Madrytu, dopiero w ćwierćfinale odpadła Barcelona, w fazie grupowej rywalizowała jeszcze Valencia i Sevilla. Hiszpania wprowadziła do Champions League aż pięć klubów, z których dwa zagrały w wielkim finale. A przecież premie z UEFA to nie koniec – do tego dochodzą umowy sponsorskie, sprzedaż koszulek i innych gadżetów, i wciąż jeszcze – mimo iż futbol stał się już sportem telewizyjnym – organizacja meczów na własnym stadionie.

UEFA dzieli między kluby sumę 1,345 mld euro co sezon. Negocjacje dotyczące nowej umowy telewizyjnej jeszcze nie zostały ujawnione, ale mówi się o dość konkretnym wzroście od 2019 roku. Jak pisał niedawno specjalizujący się w finansach w futbolu dziennikarz „Guardiana" David Winner – zakładany jest wzrost aż o 49 proc. do 2,016 miliarda euro dzielonych między 32 kluby co sezon.

[email protected]

Parkiet PLUS
Na konta oszczędnościowe wracają odsetki 8 procent
Materiał Promocyjny
Financial Controlling Summit
Parkiet PLUS
Można założyć lokatę bez warunków albo z darmowym kontem
Parkiet PLUS
Gorączka na rynku mieszkań zaczęła opadać
Parkiet PLUS
Coraz niższa rentowność krótkich obligacji korporacyjnych
Parkiet PLUS
Rynek europejski bardzo skorzysta na wprowadzeniu jasnych regulacji
Parkiet PLUS
Różne strategie czekania na wydzielenie węgla