Wcale to nie jest żart. Futbol ma zresztą niewiele wspólnego z żartami. Znacznie więcej zaś z tym, według jakich trendów kręci się... biznes. Do tego stopnia, że można by nawet zadać pytanie, czy tutaj aby przypadkiem jedno na drugie nie wpływa. A może nie o wpływanie tu chodzi, tylko o to, że ludzie wprowadzają do pozornie różnych dziedzin życia takie same zagadnienia. Takie same paradygmaty myślenia działają. Co sprawia, że biznes i piłka nożna są mocno spokrewnione.
Po pierwsze, piłka nożna to pieniądze. Kluby są przedsiębiorstwami. Owszem, mają też cele pozafinansowe, społeczne – a przynajmniej tego byśmy oczekiwali. To też dokładnie tak samo, jak w gospodarce. Ale przede wszystkim chodzi o pieniądze. Piłka nożna ma dziś też swoje „wigi 20”, czyli elitę klubów o wielkich budżetach. Projekt europejskiej superligi, na razie niezrealizowany, jest dobitnym sygnałem tego, że trend będzie szedł w kierunku segmentacji biznesu piłkarskiego według kryterium potencjału finansowego.
Po drugie, zarządzanie przedsiębiorstwem czy bycie jego właścicielem buduje wpływ społeczny. To jest ta ekonomia atencji, o której już kiedyś pisałem. Przedsiębiorcy stają się figurami publicznymi. Więcej, uosabiają wzorce zachowań. To możliwości finansowe wywołują tego rodzaju efekt, ale nawet wielkie pieniądze byłyby bezsilne, gdyby nie towarzyszyła temu odpowiednia osobowość przedsiębiorcy. Piłka nożna jest tak samo narzędziem budowy soft power. I to od bardzo dawna. To jeden z głównych skutków profesjonalizacji sportu.
Co dalej? Po trzecie, i biznes, i piłka nożna to fenomeny transgraniczne. Nie tylko w tym sensie, że są przedmiotem publicznej uwagi i popularności ponad granicami, ale – może nawet bardziej – w sensie tworzenia struktur traktujących dość swobodnie rozróżnienia geograficzne czy polityczne. Wybitnym meczem na Euro był ten między Turcją a Gruzją. Tak, wiem, że ze ściśle geograficznego punktu widzenia przeważa pogląd, że kraje południowego Kaukazu to Europa. Ale Turcja tylko kawałeczkiem swojego terytorium leży w Europie. Natomiast Izrael, Azerbejdżan i Kazachstan, choćby nie wiem, jakie podejście zastosować, Europą nie są. Ale są członkami UEFA (czytaj: Unii Europejskich Związków Piłkarskich), organizatora mistrzostw Europy, i grają w eliminacjach do finałów tych rozgrywek.
Po czwarte, nie jesteśmy już od dawna zdziwieni tym, że do świata finansów i biznesu weszły wartości ładu korporacyjnego, zrównoważonego rozwoju, pozytywnego wpływu społecznego i tak dalej. W połączeniu z regulacjami tworzą nową architekturę działalności gospodarczej zwłaszcza dla tych, którzy decydują się wejść na rynek publiczny. Podobnie dzieje się w futbolu. Zasady finansowego fair play miały wprowadzić nie tylko dyscyplinę i transparentność, ale także, o ile nie przede wszystkim, finansową przyzwoitość. Że udaje się to mniej więcej tak samo, jak na rynku giełdowym, czyli tak sobie, to inna sprawa, ale tendencja jest wyraźna. Dotyczy ona także takich celów, jak łamanie społecznych stereotypów, wspieranie równości płci i generalnie zasad zrównoważonego rozwoju. Kobieca piłka nożna jest stosunkowo młodym zjawiskiem, ale stopniowo buduje swoją publiczność i zaczyna generować pieniądze. Aż dziw, że takiego genderowego élargissement (czytelników proszę o wybaczenie tego francuskiego terminu, wszak siedziba UEFA mieści się w Nyon, a zatem we francuskojęzycznej części Szwajcarii) nie wymyślono wcześniej. W jedno tylko należy wątpić, a mianowicie w to, że kiedyś powstaną w zawodowej piłce mieszane, damsko-męskie drużyny. Ale wątpienie nie oznacza, że tak się nie stanie.