Szacunki Międzynarodowego Funduszu Walutowego nie pozostawiają wątpliwości – Katar jest najbogatszym państwem świata, jeśli chodzi o PKB w przeliczeniu na liczbę mieszkańców. W tym roku jego PKB na głowę (z uwzględnieniem parytetu siły nabywczej) ma wynieść 129 tys. USD. Ta mała monarchia znad Zatoki Perskiej pozostawia w tyle Luksemburg (107 tys. USD), Singapur (90,7 tys. USD), Norwegię (70,7 tys. USD) czy sąsiednią Arabię Saudyjską (55,5 tys. USD), nie mówiąc już o pobliskim Iranie (18,9 tys. USD). Oczywiście to bogactwo jest zbudowane na fundamencie ogromnych złóż surowców naturalnych. Katar odpowiada za około 30 proc. światowej produkcji gazu skroplonego (LNG), z którego cząstka trafia do polskiego gazoportu w Świnoujściu. Katarski gaz pomaga nam zmniejszać zależność od rosyjskiego surowca. Sukces gospodarczy tego małego emiratu został zbudowany w podobny sposób jak dobrobyt innych arabskich monarchii, ale władze w Ad-Dausze potrafiły dobrze to bogactwo wykorzystać. Katar stał się więc jednym z centrów finansowych Bliskiego Wschodu, a państwowy fundusz inwestycyjny Qatar Investment Authority zgromadził aktywa sięgające 335 mld USD i stał się akcjonariuszem m.in. banków Barclays i Credit Suisse. Katarskie linie Qatar Airways zaliczane są do grona najlepszych przewoźników lotniczych świata i są m.in. popularne wśród polskich podróżnych. Katar osiągnął również wielki prestiżowy sukces, zdobywając prawa do bycia gospodarzem piłkarskiego mundialu w 2022 r. Oszałamiające bogactwo, które stało się udziałem tego emiratu, przyniosło jednak również skutki uboczne.
Katar prowadził w ostatnich latach zbyt ambitną politykę zagraniczną, dążącą do przebudowy całego Bliskiego Wschodu. Polityka ta prowadziła do zadrażnień z innymi regionalnymi graczami i w ostatnich dniach zaowocowała widowiskową konfrontacją. Arabia Saudyjska, Bahrajn, Zjednoczone Emiraty Arabskie i Egipt zerwały stosunki dyplomatyczne z Katarem (dołączyły do nich później Jemen i Malediwy), wprowadziły obostrzenia na transakcje finansowe, a Saudowie zablokowali lądowe przejścia graniczne. Koalicja tych państw zarzuca władzom w Ad-Dausze finansowanie terroryzmu. Oskarżenia koncentrują się na katarskim wsparciu dla Bractwa Muzułmańskiego (śmiertelnego wroga m.in. egipskiej wojskowej junty) i powiązanych z nim sannickich organizacji terrorystycznych takich jak palestyński Hamas, ale również... wspieraniu szyickiej, proirańskiej opozycji w Bahrajnie i Arabii Saudyjskiej. Ten drugi zarzut na pierwszy rzut oka brzmi absurdalnie. Trzeba jednak pamiętać, że bliskowschodnia polityka zawsze ma drugie, a nawet trzecie dno. I tak jest również w przypadku tego konfliktu.
Finansowy dżihad
Prezydent USA Donald Trump podczas majowej wizyty w Arabii Saudyjskiej wzywał miejscowe elity, by wypędziły terrorystów z „waszych miejsc kultu, waszych społeczności, z waszej świętej ziemi i z tej Ziemi". Saudyjczycy posłuchali i zajęli się walką z terroryzmem u sąsiada. Pretekstem do tego był tweet zamieszczony na koncie oficjalnej katarskiej agencji prasowej, w którym przytoczono rzekomy cytat z emira Kataru Tamima bin Hamada al-Thaniego. Znalazły się w nim wyrazy poparcia dla Bractwa Muzułmańskiego, Hamasu, Hezbollahu, Iranu oraz Izraela (!), a także opinia, że Trump nie utrzyma się na stanowisku. Agencja oraz emir twierdzili później, że konto zostało zhakowane, a cytat jest fałszywy. Saudowie oraz sprzymierzone z nimi państwa uznały ten cytat za dobry pretekst do uderzenia w Katar. Ten emirat został błyskawicznie oskarżony o całe zło dotykające regionu. Co gorsza, część z tych oskarżeń ma poważne podstawy.
Wsparcie Kataru dla różnych organizacji ekstremistycznych jest tajemnicą poliszynela. Tamtejsza monarchia angażowała się m.in. w destabilizację Egiptu, Libii i Syrii, wspierając Bractwo Muzułmańskie oraz różne inne radykalne organizacje fundamentalistyczne. Pieniądze od katarskich potentatów trafiają m.in. do Jabhat al-Nusra, czyli syryjskiej gałęzi Al-Kaidy, oraz do tzw. Państwa Islamskiego. E-maile Hillary Clinton opublikowane przez WikiLeaks wskazują, że od kilku lat amerykański Departament Stanu miał świadomość, że pieniądze rządu w Ad-Dausze wspomagają ISIS. W 2014 r. David Cohen, podsekretarz w Departamencie Skarbu odpowiedzialny za kwestię walki z finansowaniem terroryzmu, publicznie określił Katar jako państwo bardzo tolerancyjne wobec finansowania ekstremistów. Tego rodzaju polityka trwa zresztą od wielu lat. Abdul Karim al-Thani, członek katarskiej rodziny monarszej, zapewnił schronienie Abu Musabowi al-Zarkawiemu, przywódcy irackiej Al-Kaidy. Przez pewien czas mieszkał i prowadził interesy w Katarze Khalid Szejk Mohamed, jeden ze współpracowników Osamy bin Ladena, główny planista zamachów z 11 września 2001 r. Obecnie ze schronienia w Katarze korzysta szejk Al-Kardawi, nieoficjalny przywódca Bractwa Muzułmańskiego, i bez problemu rozpowszechnia stamtąd swój wywrotowy przekaz w innych państwach regionu.
Problem jednak w tym, że Katar nie jest jedynym państwem Bliskiego Wschodu finansującym terrorystów. Pieniądze dla ISIS czy Frontu al-Nusra idą również z Arabii Saudyjskiej czy ZEA. Oskarżenia o finansowanie terroryzmu są więc tylko pretekstem, by uderzyć w zbyt ambitnego rywala, który był wyraźnie faworyzowany przez administrację Obamy (kosztem Arabii Saudyjskiej), a przy tym potrafił utrzymać dobre stosunki z Iranem.