Stany Zjednoczone długo były krajem, którego przemysł przegrywał z rywalami z tańszych krajów, takich jak Chiny czy Meksyk. Amerykański robotniczy elektorat wyraził niezadowolenie z tego stanu rzeczy, najpierw dwukrotnie wybierając na prezydenta Baracka Obamę, a później oddając wyborcze zwycięstwo Donaldowi Trumpowi, miliarderowi obiecującemu odrodzenie amerykańskiego przemysłu. Trump zapewniał, że w ciągu 10 lat powstanie w USA 25 mln miejsc pracy. Choć wielu ekonomistów uważa te zapowiedzi za zwykłą wyborczą retorykę, to mimo to można się spodziewać, że za rządów Trumpa rzeczywiście przybędzie miejsc pracy w amerykańskim przemyśle. To będzie m.in. zasługa trendu, który zaczął się jeszcze za rządów Obamy. USA znów stają się krajem, w którym opłaca się produkować.
Rewolucja łupkowa zbiera owoce
W latach 90. i w pierwszej dekadzie XXI w. Chiny były dla wielu amerykańskich koncernów prawdziwym eldorado. Koszty pracy wynoszące nawet 4 proc. tych, jakie musiano by ponosić w USA, oraz różnego rodzaju ulgi dla inwestorów zagranicznych sprawiały, że zamykano mniej opłacalne fabryki w Ameryce i przenoszono produkcję do ChRL, zdając się na tamtejszych podwykonawców. Chiny przestały jednak tak mocno przyciągać. Koszty pracy rosły tam przez ostatnie 10 lat nawet w tempie 30 proc. rocznie. Nadal są atrakcyjne – wynoszą przecież kilkanaście procent tego, co przedsiębiorcy musieliby płacić w USA. Koszty pracy to jednak tylko jeden z czynników, które wpływają na opłacalność produkcji. Ważne są również koszty m.in. energii, transportu czy podatki – a w części tych kategorii Stany Zjednoczone zaczęły deklasować Chiny.
Gdy w 2014 r. analitycy Boston Consulting Group przyjrzeli się kosztom produkcji w 25 państwach będących największymi eksporterami, Chiny niewiele dzieliło od USA. Indeks kosztów produkcji wynosił w przypadku ChRL 96 pkt, a dla USA 100 pkt. Na każdego dolara potrzebnego do wyprodukowania czegoś w USA przypadało więc 96 centów na wyprodukowanie takiej samej rzeczy w Chinach. Do tanich państw zaliczały się: Indonezja (83 pkt), Indie (87 pkt), Tajlandia (91 pkt), Meksyk (91 pkt) i Tajwan (97 pkt). USA wypadały w tym zestawieniu lepiej niż m.in. Polska (101 pkt), Japonia (111 pkt), Niemcy (121 pkt), Brazylia (123 pkt) czy Francja (124 pkt). Produkowanie w Chinach było więc wówczas o ponad 20 proc. tańsze niż w Europie Zachodniej, ale już tylko o 4 proc. tańsze niż w USA. Prognozy BCG mówiły zaś, że w 2018 r. produkcja w Stanach Zjednoczonych będzie o 2–3 proc. tańsza niż w ChRL. Jak to wytłumaczyć?