Moda na ekologię i pogardę dla wszystkiego, co zatruwa powietrze, dotarła do wyścigów samochodowych. Pierwszym przyczółkiem zielonej rewolucji jest Formuła E, czyli rywalizacja maszyn napędzanych wyłącznie elektrycznością. Świszczące wyścigówki są z jednej strony zaprzeczeniem niemal wszystkich atrybutów wyścigów samochodowych, ale z drugiej cichutki napęd bez grama spalin musi być pieśnią przyszłości. Fanatycy szybkich aut z rezerwą podchodzą do tej koncepcji, ale nie da się ukryć, że atrakcyjnie opakowane widowisko zdobywa sobie coraz większe grono zwolenników. Tylko ile w tym prawdziwego ścigania, a ile reklamy niekoniecznie słusznej przyszłości motoryzacji?
Pełzająca ewolucja hybrydowych napędów dotknęła nawet królowej sportów motorowych: od 2014 roku maszyny Formuły 1 napędzane są wydajnymi, ale znacznie oszczędniejszymi silnikami, w których spora część mocy powstaje dzięki odzyskiwaniu marnowanej dotychczas energii. Ryku wielocylindrowych silników spalinowych można posłuchać tylko na archiwalnych nagraniach, bo współczesne samochody F1 stały się przy okazji bardzo ciche – zbyt ciche, jak na gust niektórych kibiców. Wcale nie oznacza to gorszych osiągów. Wręcz przeciwnie: w zakończonym niedawno sezonie ustanowiono rekordowe czasy okrążeń na niemal wszystkich torach w kalendarzu.
W organizowanych od 2014 roku elektrycznych mistrzostwach bierze udział dziesięć zespołów, a każdy z nich zatrudnia dwóch kierowców. Samochody mają identyczne nadwozia, ale od drugiego sezonu każda ekipa może przygotowywać własny zespół napędowy. Opony i baterie są jednakowe dla wszystkich. Zawodnicy mają do dyspozycji moc około 240 KM w wyścigach i 270 KM w kwalifikacjach. Koszt jednego sezonu w przypadku większości zespołów zamyka się w kwocie około 20 milionów euro i jest to budżet dziesięciokrotnie mniejszy od tego, którym dysponują ekipy Formuły 1 z górnej strefy stanów średnich. Czołówka w zawodach Grand Prix wydaje znacznie więcej: pół miliarda euro w walce o mistrzostwo świata nikogo nie dziwi, a szacuje się, że łączne roczne wydatki Mercedesa – na samochód, ale i przygotowanie oraz produkcję własnych jednostek napędowych – w pierwszym roku stosowania hybrydowych silników przekroczyły miliard euro.
Koszt preferencyjny
Krótko mówiąc, z 20 mln euro nikt niczego w Formule 1 nie zdziała. Nie wystarczy to nawet na pensję mogącą skusić któregoś z arcymistrzów kierownicy – Lewis Hamilton czy Fernando Alonso (chociaż od ponad dekady nie zdobył żadnego tytułu) nie schylą się po takie drobne. Koszt startów w Formule E jest zatem mocno preferencyjny i jest to jeden ze składników wielkiego sukcesu tej serii wśród producentów samochodów.
W Formule 1 po urodzaju z pierwszej dekady XXI wieku pozostały już tylko wspomnienia i tęsknota za zaangażowaniem takich motoryzacyjnych potęg, jak Ford (z marką Jaguar), Toyota czy BMW. Teraz w świecie Grand Prix reprezentowane są Mercedes, Renault, Honda i Fiat (tradycyjnie przez Ferrari, w przyszłym roku tytularnym sponsorem ekipy Sauber będzie Alfa Romeo). Tymczasem tańszej, elektrycznej magii już uległy Renault, Citroen, Audi, Jaguar czy bardziej egzotyczne marki, reprezentujące gigantyczne rynki: NIO (Chiny) i Mahindra (Indie). Za rok dołączą BMW i Nissan (w miejsce Renault), za dwa lata Mercedes i Porsche, mówi się też o zainteresowaniu ze strony Maserati.