W 1999 r. wiceprezes Rangers, znany i szanowany szkocki adwokat Donald Findlay, który ubiera się chyba wyłącznie na Savile Row, doskonale bawił się w gronie przyjaciół, śpiewając pieśń „Zanurzeni we krwi fenian" (kiedyś tajne irlandzkie stowarzyszenie niepodległościowe, kibice Rangers określają tak fanów Celticu). Pewnie by mu się upiekło, gdyby nie fakt, że akurat tej nocy kibice Rangers pobili kilku fanów Celticu. Jeden z nich zmarł. Nagranie występu Findlaya wyciekło do mediów. Stracił stanowisko, potem wspominał, że zastanawiał się nad odebraniem sobie życia. Ale nadal pozostaje zagorzałem fanem Rangersów.
Oczywiście obie organizacje doskonale zdawały sobie sprawę, że nie można żyć tylko przeszłością. Jak pisze amerykański dziennikarz Franklin Foer w książce „Jak futbol objaśnia świat, czyli niebanalna teoria globalizacji" oba kluby dążyły i dążą do tego, by przemienić się w „międzynarodowe, kapitalistyczne podmioty i konglomeraty rozrywki. Rozumieją, że muszą stać się kimś więcej niż przeciwnikami w stuletniej wojnie religijnej". Największym krokiem w tę stronę był koniec polityki zatrudniania w Rangersach tylko protestantów – stało się to dopiero w 1989 roku, kiedy klub pozyskał Maurice'a Johnstona, katolika i w dodatku byłego zawodnika Celticu. Początkowo nie było lekko, nie wszyscy kibice umieli się z tym pogodzić, ale odwrotu już nie było.
Szkocja to za mało
Z czasem nikt już nie patrzył na wiarę. Nowy właściciel klubu sir David Murray miał europejskie aspiracje, a doskonale rozumiał – nie potrzeba zresztą do tego wielkiej przenikliwości – że nie znajdzie jedenastki protestanckich artystów futbolu. Murray kupił klub od Lawrence'a Marlborough w 1988 r. za 6 milionów funtów. Potem już chyba przestał liczyć, ile wydał na klub. Inni policzyli, że tylko przez pierwszych dziesięć lat musiał włożyć w futbolowy interes ponad 140 milionów funtów. Początek jego rządów był imponujący: drużyna zdobyła dziewięć tytułów mistrzowskich z rzędu. Twórcą tych sukcesów był znakomity szkocki trener Walter Smith. Po jego odejściu właściciel postawił na holenderskiego szkoleniowca Dicka Advocaata, uznając, że Szkocja to za mało. Nowy trener miał zbudować drużynę, która podbije Europę. Oczywiście dostał na to odpowiednie pieniądze. Celtic już nie miał być głównym i godnym rywalem. Najlepiej pokazywała to efektowna fraza właściciela: ilekroć Celtic wyda 5 funtów, my wydamy 10.
Zgodnie z tą dewizą w klubie pojawiali się kolejni wielcy piłkarze: Brian Laudrup (kosztował 2,5 miliona funtów), Paul Gascoigne, Andriej Kanczelskis (5,5 miliona funtów), a potem Ronald de Boer i Tore Andre Flo (12 milionów). A przecież trzeba im było też wypłacać okazałe pensje. Tymczasem podbój Europy nie nastąpił. W Lidze Mistrzów, która przynosi realne zyski, klub furory nie zrobił. Jeden finał Pucharu UEFA (przegrany z Zenitem Sankt Petersburg) to za mało, żeby zarobić. Jedynym europejskim trofeum pozostał Puchar Zdobywców Pucharów z 1972 roku. Powstał za to okazały ośrodek treningowy za 14 milionów funtów. Zadłużenie rosło.
Aby ratować finanse, klub starał się za pośrednictwem rozmaitych prawniczych forteli przechytrzyć HMRC (Her Majesty's Revenue and Customs), czyli brytyjski urząd skarbowy. Na początku wydawało się, że to może się udać. Już w 2004 roku Murray ratował klub, kupując jego zadłużenie. Ale cztery lata później, kiedy w czasie kryzysu finansowego jego firma zanotowała wielkie straty, nie był w stanie pomóc. Tymczasem w 2010 roku HMRC wytoczył klubowi proces. Rok później w klubie pojawił się nowy właściciel Craig Whyte. Nabył klub od Murraya za jednego funta i obiecał spłacić zadłużenie. Na obietnicach się skończyło. W 2012 r., spodziewając się porażki z HMRC, złożył do sądu w Edynburgu wniosek o wprowadzenie do klubu zarządu komisarycznego. To był początek końca.
Ratunek od kibiców
Nowy właściciel Charles Green zaoferował wierzycielom ugodę, ale ci nie wyrazili zgody i klub musiał ogłosić upadłość. Green powołał nową spółkę, która przejęła kontrolę nad klubem. Jej nazwa brzmiała początkowo Sevco Scotland Limited. Zamiast Rangers – Sevco. Śmiechom nie było końca. Green chciał, by klub nadal grał w szkockiej elicie, ale na to nie zgodzili się prezesi innych klubów występujących w Scottish Premier League. Klub spadł najniżej, jak się da – do Third Division, czyli – wbrew nazwie – do czwartej ligi.