Nikt nie traci, wszyscy zyskują

Biznes i sport › LeBron James i Los Angeles Lakers byli na siebie skazani. Najlepszy koszykarz świata ma poprowadzić legendarny klub do wielkich zwycięstw.

Publikacja: 29.07.2018 11:45

LeBron James przeniósł się do Los Angeles. Czteroletni kontrakt najlepszego koszykarza świata z Lake

LeBron James przeniósł się do Los Angeles. Czteroletni kontrakt najlepszego koszykarza świata z Lakers opiewa na 154 miliony dolarów.

Foto: AFP

W Philadelphia 76ers, Boston Celtics albo Houston Rockets miałby lepszą pozycję startową do kolejnego mistrzostwa, bo już dzisiaj są tam silne drużyny. A jednak postawił właśnie na Lakers, mimo że tam dopiero trzeba budować zespół wokół niego. W dodatku kiedy transakcja dochodziła do skutku wydawało się, że drużynę wzmocni jeszcze przynajmniej jeden gracz ze ścisłego topu ligi, teraz okazuje się, że tak się nie stanie, główni kandydaci trafili do innych klubów. Za to transfery dokonane dotychczas przez Lakers – oczywiście poza tym najważniejszym – wyglądają dość eksperymentalnie. Roi się od kolejnych spekulacji, mówi się, że odejdzie Lonzo Ball. Miał być wielkim koszykarzem (według jego ojca największym), ale na razie nikogo nie rzucił na kolana. A jednak to, że LeBron wybrał Lakers wcale nie dziwi. W dodatku podpisał aż czteroletni kontrakt, a przecież w tym roku skończy 34 lata.

Wszyscy zyskają

Król – jak jest zwany LeBron James, trzykrotny mistrz NBA, trzykrotny MVP (najlepszy zawodnik) finałów, czterokrotny MVP całych rozgrywek (można by tak wymieniać dalej) – wybrał barwy 16-krotnych mistrzów NBA i ma znowu sprawić, by liczyli się w walce o mistrzostwo. To pewnie mu się uda, jeśli nie w tym sezonie to w kolejnych, ale czy poprowadzi ich na sam szczyt? To już będzie trudniejsze. Ale tak czy inaczej to transfer podobny do przejścia piłkarza Cristiano Ronaldo do Juventusu Turyn. Nikt nie straci, wszyscy zyskają: klub, zawodnik, sponsorzy, kibice. W Los Angeles – tak jak można się było tego spodziewać – już zapanowała gorączka, to jest właśnie coś, co nazywa się efektem LeBrona.

Czteroletni kontrakt z Lakers opiewa na 154 miliony dolarów. – Chodziło wyłącznie o koszykówkę – skomentował transferowe motywacje Magic Johnson, jeden z najlepszych koszykarzy w historii, a obecnie jeden z szefów Lakers, ale o pieniądze zapewne chodziło również. LeBron nie grałby za grosze. Można się natomiast zgodzić, że pieniądze nie były na pierwszym miejscu, zresztą pozostając w Cleveland Cavaliers, mógł zarobić więcej. Ale oczywiście Los Angeles stwarza nowe możliwości, bez żadnego porównania z prowincjonalnym Cleveland. Koszykarz śmiało patrzy w stronę Hollywood, pierwsze doświadczenia aktorskie ma już zresztą za sobą. Również sportowa rzeczywistość obu miast znacznie się różni. Lakers to druga najbardziej utytułowana drużyna w historii, Cavaliers dopiero prowadzeni przez Jamesa zdobyli swój pierwszy mistrzowski tytuł w NBA.

W Cleveland nie było z kim go porównać, teraz przechodzi do klubu, w którym zawsze grały gwiazdy – Wilt Chamberlain, Kareem Abdul-Jabbar, wspomniany Magic Johnson oraz Shaquille O'Neal i Kobe Bryant. A to tylko ci najwięksi z największych. O potencjale miasta nawet nie ma co pisać, bo to oczywiste. W Los Angeles już działają niektóre biznesy LeBrona, na przykład wytwórnia Spring Hill Entertaiment, pewnie z czasem rozkręci kolejne. „Forbes" szacuje jego majątek na 765 milionów dolarów, więc wkrótce zostanie miliarderem, o czym z ekscytacją wypowiadał się na łamach magazynu „GQ" już cztery lata temu. Poza tym ma lukratywne umowy z takimi gigantami jak Nike, Coca-Cola, Kia czy Intel. Jest wybitnym sportowcem, ale też biznesmenem, pożądanym przez reklamodawców, godnym zaufania. Szybko się uczy i umie wyciągać wnioski. Kiedy po raz pierwszy porzucał Cleveland, ogłosił to przed telewizyjnymi kamerami, powiedział wtedy, że „przenosi swoje talenty" do Miami. Zabrzmiało to megalomańsko i zostało fatalnie odebrane. W Cleveland fani palili jego koszulki, z idola stał się wrogiem numer 1.

Tym razem wyglądało to zupełnie inaczej. Co prawda historia związana z jego transferem toczyła się w mediach niczym telenowela, ale główny zainteresowany nie zabierał głosu w tej sprawie, a po samym transferze też nie ogłaszał tego wszem i wobec, tylko zaszył się we Włoszech. Inna sprawa, że fani z Cleveland łatwiej mu wybaczyli, skoro w międzyczasie dał im upragnione mistrzostwo.

Za polskie pieniądze

Lakers to klub-legenda. Czytelnikom niezorientowanym w historii NBA należy się krótkie wyjaśnienie. Nazwę Lakers tłumaczy się najczęściej jako Jeziorowcy. Wzięła się stąd, że klub zaczynał w Minneapolis, stolicy stanu Minnesota, która zwana jest nie bez przyczyny krainą 10000 tysięcy jezior. Koszykówkę w Minnesocie wymyślił sobie – a nie było to oczywiste skojarzenie – młody dziennikarz sportowy Sid Hartman. Był 1946 rok. Pieniądze dał mu biznesmen Ben Berger, który urodził się i wychował w Ostrowcu Świętokrzyskim, a do Stanów wyjechał w wieku 16 lat i dorobił się wielkich pieniędzy. Oto więc polskie początki w Lakers, a jest i aktualny akcent – na koszulkach zawodników znajduje się reklama firmy Wish, zakupowej aplikacji stworzonej przez polskiego biznesmena Piotra (czy raczej Petera) Szulczewskiego. Wracając do historii: po dziesięciu latach Berger sprzedał klub (za 100 tysięcy USD), a nowy właściciel przeniósł go do Los Angeles. Nazwa Lakers jednak pozostała. Na początku nie było lekko. Akurat w tamtym czasie do LA przeniósł się także zespół baseballowy Dodgers, grający wcześniej na Brooklynie, i to baseballiści przyciągali wówczas większą uwagę fanów. Potrzeba było dużych trudów marketingowych, żeby to zmienić. Pomogli też celebryci – jak byśmy powiedzieli dzisiaj. Na meczach zaczął się pojawiać na przykład pewien młody aktor, jeszcze wtedy nie bardzo znany. Nazywał się Jack Nicholson.

W 1965 roku właścicielem klubu został Jack Kent Cooke. Kosztem 18 milionów dolarów powstała słynna hala Forum, potem przemianowana na Great Western Forum, która miała przypominać Koloseum. I to również Cooke wybrał nowe barwy zespołu – purpurę i złoto zamiast dotychczasowych błękitno-białych. Cooke nie był lubiany przez zawodników ani współpracowników, wielu twierdziło wręcz, że był wyjątkowo niesympatyczny, ale nie sposób mu odmówić skuteczności. Podobno do sprzedaży Lakers zmusił go rozwód, który kosztował majątek. Nabywcą klubu okazał się dr Jerry Buss. Nowy właściciel miał doktorat z chemii i początkowo myślał o karierze naukowej, ale zarzucił te plany po udanej inwestycji w nieruchomości. Kolejne inwestycje były jeszcze bardziej udane i Buss dorobił się fortuny na rynku nieruchomości. Kupił od Cooke'a między innymi Lakers i hokejowy klub Los Angeles Kings. Zapłacił 67,5 miliona dolarów, ale na pewno nie żałował.

Doktor, co lubił show

Okazało się, że dr Buss nie jest stereotypowym naukowcem. Przyjaciel Hugh Hefnera sam był playboyem, a poza tym uważał, że na meczach koszykówki jest za mało zabawy, widowiska, rozrywki i postanowił to zmienić. Tak narodził się showtime, czyli epoka w dziejach NBA, znaczona triumfami sportowymi i biznesowymi Lakers – to były wspaniałe w ich wykonaniu lata 80. Kolejny okres świetności dali drużynie dwaj wielcy indywidualiści: najpierw do klubu trafił młodziutki Kobe Bryant. Sonny Vaccaro, menedżer sportowy, który kiedyś postawił na Michaela Jordana, powiedział mu na progu kariery, że może być równie dobry jak gwiazdor Bulls. Kobe się obruszył. – Będę lepszy – stwierdził. Potem dołączył do niego Shaquille O'Neal, potężny center z Orlando Magic, na którego trzeba było poświęcić mnóstwo pieniędzy – siedmioletni kontrakt opiewał na 121 milionów dolarów. Ale władze klubu nie miały wątpliwości, że warto. Panowie nie zawsze umieli się dogadać, ale znakomity trener Phil Jackson (ten z Chicago Bulls) umiał poprowadzić ich do triumfów, a sam ożenił się z córką dra Bussa – Jeanie. Ostatnie mistrzostwo Lakers zdobyli w 2010 roku.

W ostatnich latach stali się jednak pośmiewiskiem ligi, nie umieli nawet awansować do play-off. To mniej więcej tak, jakby piłkarski Real Madryt w lidze hiszpańskiej plasował się w ogonie tabeli. Mimo tych chudych lat Lakers nie tracili biznesowo, pod tym względem ciągle są potęgą – według „Forbesa" klub jest wart 3,3 miliarda dolarów. Pięć lat temu, po śmierci doktora Bussa, w klubie zapanował chaos, a w rodzinie właściciela zaczęły się kłótnie o schedę. Teraz sprawy organizacyjne są już chyba uporządkowane, coraz większą rolę w zarządzaniu odgrywa Magic Johnson, który jest znakomitym biznesmenem, m.in. współwłaścicielem Los Angeles Dodgers. A na parkiecie będzie rządził LeBron James.

Parkiet PLUS
Wstrząs polityczny w Tokio, który jakoś nie wystraszył inwestorów
Materiał Promocyjny
Pieniądze od banku za wyrobienie karty kredytowej
Parkiet PLUS
Coraz więcej czynników przemawia przeciw złotemu
Parkiet PLUS
Niepewność na rynku miedzi nie pomaga notowaniom KGHM
Parkiet PLUS
GPW i Wall Street. Kiedy znikną te męczące analogie?
Materiał Promocyjny
Sieć T-Mobile Polska nagrodzona przez użytkowników w prestiżowym rankingu
Parkiet PLUS
Debata Parkietu. Co wybory w USA oznaczają dla świata i rynków?
Parkiet PLUS
Efekt Halloween. Anomalia, która istnieć nie powinna, ale istnieje