Rząd zapowiedział wdrożenie u nas tzw. estońskiego CIT (podatek od zysku płaci się dopiero w momencie jego wypłaty). Pan jakiś czas temu przeprowadził się z działalnością i spółkami właśnie do Estonii. Jaką przewagę ma ten mały kraj nad Polską?
Zapowiedź wdrożenia w Polsce estońskiego CIT oceniam jako dobry pomysł. Martwi mnie natomiast to, że ma on dotyczyć jedynie małych spółek. Pełna ocena będzie możliwa, kiedy pojawią się projekty ustaw, bo w podatkach bardzo istotne są szczegóły.
Niech przykładem będzie Łotwa, która wdrożyła model estońskiego CIT dla wszystkich spółek, jednak go tak po drodze skomplikowała, że można to uznać za niewypał.
Do zalet Estonii na pewno można zaliczyć działalność organów publicznych. Biurokracja jest znacznie mniejsza, mniej jest zdecydowanie papierologii. Ciekawy jest przepis mówiący o tym, że urząd nie ma prawa domagać się od petenta dokumentów, jeśli sam może je dostać od innego urzędu. To spora oszczędność czasu dla urzędników i petentów.
Nie ma też, na co ostatnio zwrócił uwagę pan Zbigniew Jakubas, niszczenia inwestorów i spółek, w tym giełdowych, przez nadzór, urzędy skarbowe i prokuraturę. Nie mnie to oceniać, ale rację mogą mieć ci, którzy mówią, że jeśli takie podejście natychmiast się nie zmieni na wzór tego, co widać na rozwiniętych rynkach, to inwestorzy będą z Polski uciekać, co negatywnie odbije się na PKB. Ucieczkę spółek z giełdy obserwujemy od dawna.