Czy na przełomie stycznia i lutego LPP ogołociło polski rynek z masek ochronnych i wysłało je do Chin?
Nie, zresztą jesteśmy za mali, żeby to zrobić. Pod koniec stycznia LPP tak samo jak wiele krajów Unii czy Watykan i kilka polskich firm farmaceutycznych, chciało pomóc tym, którzy byli w potrzebie. I pomogło dosyć skutecznie. Do Chin zamierzaliśmy w ramach pomocy wysłać milion masek, ostatecznie wysłaliśmy 510 tysięcy. Wówczas jeszcze nie przypuszczano, że epidemia w Europie osiągnie tak katastrofalne rozmiary. Skutek jest taki, że dzisiaj zwraca się do nas wiele chińskich firm, które z kolei chcą przysłać maski do Polski. W tej chwili w drodze do naszego kraju jest kolejna partia masek ochronnych. Łącznie sprowadzamy do polskich szpitali maski o wartości ponad 1 milion złotych. Uważam, że warto pomagać, dobro wraca.
Czy rzeczywiście chcieliście pomagać, czy zapewnić sobie ciągłość produkcji w Chinach dostarczając maski do współpracujących z wami fabryk?
Tak nie było, mówię to z całą odpowiedzialnością. Jedyną intencją była pomoc Chińczykom. Zresztą my jako LPP dużo zawdzięczamy Chinom, dlatego pomyślałem – co mi zależy. A że maski częściowo trafiły do naszych dostawców, cóż, po prostu ich znamy, bliższa koszula ciału. Teraz tak jak wspomniałem zgłasza się do nas sporo firm stamtąd, które z kolei nam proponują maski i to dużo więcej, niż my tam wysłaliśmy. Nie było w tym jakiejkolwiek komercji. Dostaliśmy mnóstwo podziękowań, oni wtedy byli w takiej sytuacji pod względem epidemii jak my dzisiaj.
Jak mocno kryzys wywołany epidemią uderzy w LPP?