W 2020 r. branża maklerska wchodziła z umiarkowanym, ale jednak optymizmem. Liczono, że po wielu chudych latach (z przerwą na 2017 r.) w końcu coś drgnie na rynku usług maklerskich. Podstawą tych nadziei był przyszły kapitał z PPK, który miał napłynąć na rynek oraz dokończenie zmian w OFE. To miało ruszyć naszymi indeksami, a także przełamać niechęć spółek do wchodzenia na giełdę. Cudów nie oczekiwano, ale dla branży, która przeżywa wieczny kryzys, choćby lekka poprawa sytuacji byłaby niczym łyk wody na pustyni.
I faktycznie poprawa nastąpiła. Jej źródła, a także skala zaskoczyły wszystkich. Dzisiaj słowo kryzys w branży maklerskiej jest passe. Brokerzy są bowiem jednymi z głównych wygranych obecnych zawirowań rynkowych związanych z pandemią koronawirusa. Karnawał trwa w najlepsze. Pytanie tylko, czy brokerzy nie obudzą się po nim z kacem.
Tak dobrze nie było już dawno
Oczywiście to, co ucieszyło najbardziej branżę, to nowa fala inwestorów indywidualnych, która zalała rynek. Jeszcze pod koniec 2019 r. maklerzy żartowali, że już chyba na zawsze zostaną z tą samą grupą klientów. Tymczasem w marcu i kwietniu przybyło prawie 50 tys. rachunków maklerskich. Co jednak jeszcze ważniejsze, mowa jest o aktywnych inwestorach, którzy praktycznie z miejsca przystąpili do handlu. To przełożyło się na statystyki dotyczące obrotów na GPW. W marcu i kwietniu średnie dzienne obroty wyraźnie przekroczyły poziom 1,1 mld zł. Tak dobrej passy nie było od lat. Maklerzy sami przyznają, że wpływy z tytułu prowizji giełdowych znacząco wzrosły, a w niektórych przypadkach są największe w historii. – Wielkość prowizji giełdowych już w marcu była rekordowa, a w kwietniu ten rekord został jeszcze wyśrubowany – przyznawał niedawno na łamach „Parkietu" Grzegorz Zawada, dyrektor BM PKO BP.
Jakby tego było mało, rośnie zainteresowanie rynkami zagranicznymi. Tutaj również branża notuje niespotykane do tej pory poziomy aktywności klientów. – Aktywność naszych klientów na rynkach kasowych poza GPW przekroczyła już roczne obroty z poprzednich lat – mówił na początku maja Wojciech Sieńczyk, dyrektor Santander BM.
Paradoksem całej sytuacji jest to, że nagły pęd inwestorów ku akcjom nie jest efektem wielkiej hossy, na którą z utęsknieniem czekali maklerzy. Przyczyniły się do tego gigantyczne marcowe spadki, które niczym wielkie wyprzedaże w sklepach sprawiły, że klienci ruszyli na zakupy.