Według NBP, w drugim kwartale 2023 r. (liczonym od marca do maja) ceny na rynku wtórnym w 17 największych miastach wzrosły o 12–20 proc. w stosunku do drugiego kwartału 2021 r. Czyli realnie spadły o kilka procent. Co gorsze, z danych wynika, że dynamika cen jeszcze maleje.
Tylko fiskus jest zadowolony
Wygląda na to, że profity w obecnej sytuacji czerpie jedynie minister finansów. Ściągany przez niego podatek od dochodów kapitałowych wzrósł kilkakrotnie. Dość powiedzieć, że w lipcu 2021 r. banki wypłaciły niespełna 850 mln zł odsetek od depozytów, a w lipcu 2023 r. było to już 5,81 mld zł. Zatem dwa lata temu w lipcu fiskus dostał z podatku Belki ok. 160 mln zł, a w tym roku w lipcu 1,1 mld zł.
Podobnie wzrosły nominalne odsetki od obligacji detalicznych, a wraz z nimi płacony przez oszczędzających podatek. I to wszystko w sytuacji, gdy Polacy de facto tracą, a nie zarabiają na swoich lokatach. Bo przecież zyski są tylko na papierze.
Minister finansów korzysta na realnie ujemnych stopach procentowych również w ten sposób, że sprzedaje mało rentowne dla inwestorów obligacje skarbowe. Gdyby stopy procentowe były realnie dodatnie, musiałby płacić znacznie więcej za pożyczane pieniądze. Chodzi nie tylko o obligacje oszczędnościowe, ale głównie o te kupowane np. przez banki za środki z naszych nisko oprocentowanych depozytów.
Pieniędzy „zjedzonych” przez inflację już nigdy nie odzyskamy. Będziemy musieli od nowa odbudowywać swój majątek. Ale co mają zrobić ci, którzy odkładali na starość i właśnie teraz chcieli korzystać z tego kapitału? Można szacować, że tylko przez dwa lata stracili ok. 10–20 proc. To będzie dla nich i innych Polaków doświadczenie zniechęcające do oszczędzania.