Oczekiwania były dosyć stonowane, więc teoretycznie wszystko, co nie będzie kolejnym fiaskiem prowadzącym do odblokowania kolejnych podwyżek ceł na chińskie towary, może zostać odebrane pozytywnie. Po wrześniowym, najniższym od 10 lat, odczycie ISM Manufacturing pozycja Amerykanów zapewne osłabła, a i cała sprawa impeachmentu Donalda Trumpa też raczej nie czyniła pozycji negocjacyjnej Białego Domu mocniejszą. Wystarczyłby niewielki spadek, by S&P 500 przełamał linię wsparcia poprowadzoną przez dołki z czerwca, sierpnia i października br., co najprawdopodobniej otworzyłoby drogę do dalszego zniżki przynajmniej w okolice poziomu 2750. Akcje w USA nie powinny mocno rosnąć, bo nie byłoby to zbyt rozsądne w warunkach sugerowanego przez inwersję krzywej rentowności dużego prawdopodobieństwa recesji w przyszłym roku, ale nie powinny też mocno spadać, bo relacja ich wyceny w stosunku do rentowności obligacji nie jest obecnie aż tak bardzo odległa od tej widzianej w dołkach poprzednich cyklicznych przecen na rynku akcji w 2009, 2011–2012 czy 2016 r. W takich warunkach dosyć naturalna wydawałaby się na Wall Street jakaś forma męczącego trendu bocznego.
Z drugiej strony we wtorek przewodniczący Rezerwy Federalnej Jerome Powell oświadczył, że Fed niebawem ogłosi nowy plan powiększenia sumy bilansowej banku. To zapewne reakcja na wydarzenia sprzed trzech tygodni, kiedy to ogromny popyt na pożyczki w operacjach repo doprowadził do chwilowej utraty przez Fed kontroli nad wysokością jego głównej stopy. Fed de facto już od pięciu tygodni powiększa swoją sumę bilansową (wzrosła o 170 mld USD). Ponieważ równocześnie trwają obniżki stóp (rynek szacuje prawdopodobieństwo kolejnej 30 października na 80 proc.), to mamy do czynienia z sytuacją – redukcją stóp połączoną ze wzrostem sumy bilansowej Fedu – która ostatnio miała miejsce między wrześniem a grudniem 2008 r. Cykliczna hossa rozpoczęła się wtedy w październiku 2008 r. na EM, w lutym na GPW i w marcu na rynkach rozwiniętych.
Obecnie po dziewięciu latach osłabiania się MSCI Emerging Markets Index wobec S&P 500 aż się prosi, by strumień kapitału zaczął się kierować z amerykańskiego centrum na wschodzące peryferia (w tym GPW), ale ciągle wydaje się, że brakuje jakiegoś silniejszego impulsu, który by ten wahadłowy ruch kapitału, analogiczny do tego z lat 2001–2010 czy tego z lat 1986–1994, zainicjował. ¶