W ostatnich dniach obserwujemy umocnienie obligacji skarbowych, ale nie oznacza to, że pociąg zaczyna odjeżdżać. Tym bardziej że konkurencja o oszczędności rośnie.
Rynek przereagował?
Po tym, jak rentowności obligacji dziesięcioletnich dotarły do bariery 7 proc., kolejne dni przynoszą nieśmiałą korektę przeceny krajowych papierów skarbowych. Podobną sytuację obserwujemy na rynku amerykańskim, z tą różnicą, że tamtejsze papiery umocniły się wyraźniej, a rentowności zeszły z nawet 3,2 proc. do 2,88 proc. Ten tydzień może przynieść jeszcze sporo atrakcji na krajowym rynku, np. ze względu na liczne dane gospodarcze. Zarządzający funduszami mają podobne zdanie, jednak wskazują, że w nieco dłuższym terminie należy spodziewać się już słabszych danych z gospodarki. Jak tłumaczy Jarosław Leśniczak, zarządzający TFI PZU, teoretycznie dobrym momentem do zakupu obligacji, szczególnie długoterminowych, jest sytuacja, w której wzrost gospodarczy oraz inflacja zaczynają spowalniać. – Dziś wydaje się, że jesteśmy coraz bliżej tego punktu, ale nadal jest sporo niepewności. Jak na razie wzrost gospodarczy zaskakuje pozytywnie, z kolei inflacja negatywnie – zauważa. – Oczekujemy, że szczyt inflacji przypadnie na czerwiec, lipiec i sierpień. Sporo jednak będzie zależało od tego, czy rządowa tarcza antyinflacyjna zostanie utrzymana. Gdyby podatek VAT, jak obecnie zakłada ustawa, wrócił do wcześniejszych poziomów, w sierpniu doszłoby do kolejnego skoku inflacji, powyżej 16 proc. – komentuje Leśniczak. Jak zauważa, w przypadku papierów krótkoterminowych, oferujących rentowności na poziomie 6,5 proc., mamy już bardzo duży komfort i bardzo trudno byłoby na nich już stracić. – Obligacje długoterminowe, których rentowność sięga około 7 proc., dają z kolei inwestorom potencjał podwojenia kapitału w okresie dziesięciu lat. Jak więc widać, moment na kupno obligacji wydaje się dobry, choć trudno powiedzieć, czy idealny – przyznaje zarządzający TFI PZU. – Obecnie nie widać ryzyka spowolnienia gospodarczego, co byłoby bodźcem do umocnienia rynku długu, a zatem trudno obawiać się, że okazja na rynku długu właśnie nam ucieka – dodaje Leśniczak.
W ocenie Mariusza Zaróda, zarządzającego Quercus TFI, wcześniejsza wyprzedaż obligacji była przereagowaniem. – Rynek w pewnym momencie oczekiwał docelowej stopy procentowej na poziomie 7,50–7,75 proc. To taki poziom, którego gospodarka mogłaby nie wytrzymać – zauważa. Jak przyznaje, obecnie żyjemy w przekonaniu mocnych danych, bo gospodarka wzrosła w I kwartale o 8 proc. rok do roku. – Ale począwszy od II kwartału, dane będą coraz słabsze i niewykluczone są nawet spadki liczone kwartał do kwartału. Dodatkowo polskie spadki rentowności napędzane były spadkami rentowności za granicą (ponad 20 pkt baz. w US i w Niemczech), gdzie inwestorzy rozwiązywali zakłady na agresywne zacieśnienie monetarne. Stopniowo wygasają też umorzenia w TFI, a to zawsze sprzyja, zwłaszcza zmiennokuponowym instrumentom – dodaje Zaród. Podobnie Bartosz Tokarczyk, zarządzający w Noble Funds TFI, przyznaje, że polskim obligacjom skarbowym w ostatnim czasie pomagały globalne czynniki, ale bardzo istotne były też lokalne. – Możliwość zatwierdzenia KPO, wizja przedterminowych wyborów, głosy płynące ze strony MF sugerujące świadomość, że polityka fiskalna jest zbyt ekspansywna czy relatywnie mniejsze odpływy z funduszy inwestycyjnych wspierały ceny obligacji – zauważa Tokarczyk. Jak jednak zaznacza, chwile oddechu zdarzały się polskim papierom już w ubiegłych miesiącach i będąc świadomym istniejących ryzyk, z pewnością nie ma jeszcze mowy o odwróceniu trendu. – O ile oczekiwania inwestorów na najbliższe lata lekko się obniżyły, o tyle w perspektywie dziesięciu lat wycena rynkowa wciąż zakłada, że stopa referencyjna będzie wynosić około 5,5 proc. – zauważa ekspert Noble Funds TFI.
Konkurencja rośnie
Zaród przypomina, że inflacja będzie jeszcze przyspieszać, a stopy pójdą w górę, więc nerwowość z nami pozostanie. – Nie pokuszę się dzisiaj o stwierdzenie, czy rentowności dziesięcioletnich obligacji z ostatniego tygodnia (powyżej 7 proc.) to był szczyt w tym cyklu, czy tylko lokalna górka – zastrzega Zaród. Leśniczak przyznaje, że wśród klientów widać rosnące zainteresowanie inwestycjami w fundusze dłużne, jednak jak na razie nie przekłada się to na transfer gotówki. I jak na razie dominują umorzenia. – Coraz atrakcyjniejsza oferta depozytów może być sporą konkurencją dla funduszy dłużnych, szczególnie biorąc pod uwagę zmienność na rynku obligacji w ostatnich miesiącach – zauważa.