Przespany rok

Aktualizacja: 07.02.2017 01:11 Publikacja: 13.01.2015 14:04

Przespany rok

Foto: 123rf

„Na wąskim rynku, kiedy ceny poruszają się w niewielkim przedziale cenowym, nie ma sensu starać się przewidywać, jaki będzie następny duży ruch, wzrostowy czy spadkowy". Jessie Livermoore („Wspomnienia gracza giełdowego". E. Lefevre)

Rynek giełdowy wraz z całą otoczką, którą tworzy biznes analityczno-medialny, rządzi się niemal tymi samymi prawami co show-biznes. Należy być wyrazistym i się wyróżnić. W szczególności jeśli chodzi o wszelkie oceny dotyczące przyszłości. Przy czym sami nauczyliśmy się tego, a może nawet oczekujemy tego od mediów, analityków i komentatorów, by te prognozy były jak najbardziej wyraziste. Wychodząc naprzeciwko temu zapotrzebowaniu, od kilku już lat Saxobank pozwala sobie na swoją listę prognoz na kolejne lata, o których bardzo chętnie mówi się w mediach biznesowych, bo spełniają rolę swego rodzaju „pudelka" w doniesieniach giełdowych.

Pięć lat temu pochylałem się już nad serią tych prognoz Saxobanku w tekście „Inwestorze, bawmy się za twoje pieniądze". Zwróciłem wówczas uwagę na pierwsze zdanie raportu, które brzmiało

„Dziesięć szokujących prognoz przygotowywanych co roku przez Saxo Bank stanowi zabawę, a jednocześnie próbę przewidzenia tzw. czarnych łabędzi".

Twórcy dość jasno zadeklarowali, że to raczej zabawa, więc właściwie niepotrzebne są żadne zastrzeżenia dotyczące rzetelności, wiarygodności i ostrzeżeń przed ryzykiem.

Showmani z Saxobanku wiedzą zresztą, na czym polega zabawa, bo prognozy te niemal zawsze zatytułowane są jako „szokujące", co wpisuje się w retorykę tabloidową – „szoku i niedowierzania!".

Oczywiście praktycznie każda z tych prognoz analitycznie jest wyłącznie próbą ekstrapolacji obecnych trendów, o czym pisał James Montier (współpracujący w tej chwili z GMO), opierając się na wynikach badań przeprowadzanych wśród zarządzających. Mimo że 68–75 procent analityków i zarządzających sądzi, że skuteczność ich prognoz jest wyższa od przeciętnej, w rzeczywistości jest znacznie niższa i najczęściej odzwierciedla wyłącznie bieżącą sytuację. Tendencja ta dotyczy nie tylko prognoz poziomu rynku, ale również wyników przedsiębiorstw, rentowności obligacji i wielu innych popularnie „przewidywanych" danych.

Co ciekawe, w prognozie na 2015 rok analitycy Saxobanku doskonale wpisali się właśnie w ten trend, choćby przy okazji prognoz kakao. Swój zestaw przepowiedni opublikowali na początku grudnia (wyprzedzając całą resztę, zyskując więc większe zainteresowanie medialne).

„Kontrakty terminowe na kakao osiągną rekordową cenę 5 000 USD za tonę. Na całym świecie rośnie popyt na czekoladę: na Zachodzie głównie na ciemną, natomiast w Azji w ujęciu ogólnym. Ze względu na zakłócenia podaży związane z obawami przed wirusem Ebola i niedoinwestowaniem kluczowych regionów produkcji w Afryce Zachodniej, świat konsumuje znacznie więcej kakao, niż je produkuje. W efekcie w 2015 r. ceny kakao osiągną rekordowy poziom przekraczający 5 000 USD za tonę".

Prognoza ukazała się kilka dni po tym, gdy przedstawiciele producentów czekolady ostrzegli przed zbliżającym się niedoborem czekolady w najbliższych latach. Informacje o tym można było znaleźć w polskich mediach, nawet tych niezajmujących się rynkami finansowymi czy surowcowymi. Do dziś jednak nie znalazłem w naszych mediach kontrwypowiedzi (a właściwie oficjalnego stanowiska) ICCO – Międzynarodowej Organizacji Kakao, które brzmiały:

„W ciągu ostatnich 10 lat rynek kakao doświadczył pięciu lat nadwyżki produkcji i pięciu deficytu. W ostatnim sezonie (2013/2014) dwaj czołowi producenci Wybrzeże Kości Słoniowej i Ghana zanotowały nadwyżkę produkcji. W każdym z tych krajów produkcja była rekordowa".

Retoryka tej wypowiedzi jest zdecydowanie pozbawiona „szokujących" elementów. To, co się dzieje, jest zdecydowanie w normie. Ale to już nie wygląda dobrze, jeśli zamierza się przedstawiać szokujące prognozy.

Do tej samej grupy prognostyków szokujących należy również Krzysztof Rybiński. Każdorazowo, gdy czytam jego oczekiwania na rok kolejny, mam przed oczami obraz szalonego proroka stojącego na rozwalonej skrzynce, gdzieś w publicznym miejscu i z obłędem w oczach wykrzykującego o końcu świata, który nadchodzi. Albo nawet, który już nadszedł, tylko my tego zupełnie nie zauważyliśmy.

To podejście do prognoz nie jest niczym zaskakującym. Daniel Kahneman w „Pułapkach myślenia" pisze:

„Skrajne prognozy oraz skłonność do przewidywania rzadkich wydarzeń na podstawie skąpych danych to przejawy działania Systemu 1 [chodzi o szybkie myślenie skojarzeniowe, w przeciwieństwie do wolnego logicznego i analitycznego]. Dla naszej maszynerii skojarzeniowej jest rzeczą naturalną, że do skrajnych danych dopasowuje równie skrajną prognozę – tak działa zjawisko zastępowania. Dla Systemu 1 czymś naturalnym jest też generowanie osądów z przesadną pewnością siebie, bo jak już widzieliśmy, pewność zależy od spójności najlepszego opowiadania, które udaje się stworzyć z dostępnych danych. Uważaj: prognozy generowane przez twoje intuicyjne osądy są nie tylko zbyt skrajne, ale w dodatku masz do nich nadmierne zaufanie".

Krótko mówiąc, jeden z naszych sposobów myślenia doskonale wpisuje się w oczekiwania medialno-rozrywkowe. Jest to o tyle absurdalne, że w większości przypadków jesteśmy przekonani, że nasze myślenie przede wszystkim zależy od systemu analityczno-logicznego, czyli jak mawiali twórcy hipotezy rynku efektywnego – jesteśmy racjonalni i proszę z tym nie dyskutować.

Swoją drogą trudno oczekiwać, żeby w podsumowaniach roku mijającego i prognozach na rok kolejny znalazło się stwierdzenie „nic się nie wydarzy". I w zasadzie nic dziwnego. Mnogość rynków pozwala zawsze wyłuskać jakąś skrajną ocenę. Jeśli ktoś potrzebuje wskazówek, jak zostać skutecznym guru prognoz, przypomnę ich listę z mojego tekstu sprzed ponad trzech lat: „Prognozy są łatwe i skuteczne i nic nie kosztują (przynajmniej analityka)".

1) Prognozuj często Wersja alternatywna – jeśli widzisz, że faktycznie nieźle ci to wychodzi – rób to rzadko, ale wybieraj kilka rynków (mogą być skorelowane ze sobą) i prognoza niech będzie spektakularna.

2) Lepiej (medialnie) wypada prognozowanie załamań.

3) Pokazuj możliwości drastycznych scenariuszy. Nie rzucaj prognoz w stylu „rynek wzrośnie o 100 punktów na koniec roku, jeśli zmienność za ostatnie dwanaście miesięcy wyniosła 500.

4) Zaryzykuj od czasu do czasu swoją prognozę, w momencie gdy wszyscy są przekonani, że źle nie będzie.

5) Jako argumentację wymyśl coś oryginalnego – niech cię cytują, jako tego, który pierwszy zauważył dane zjawisko.

6) Jeśli nie umiesz nic takiego wymyślić, to po fakcie dopasuj „parę oczywistych sygnałów" – ale takich, o których mało kto pisał.

Mając do dyspozycji rynki surowcowe, walutowe, polityczne zawsze można pozwolić sobie na jakiś skrajny i szokujący pogląd prognostyczny. O wiele większy problem pojawia się, gdy oczekuje się od nas prognozy dotyczącej konkretnego rynku. Rozpoczynając pisanie tego tekstu, chciałem skoncentrować się na pewnym problemie z prognozowaniem zachowania się naszego rodzimego rynku akcji, a w uproszczeniu z oceną tego, jak zachowa się któryś z indeksów (WIG, WIG20, mWIG40). Samo to, że jednak mi się to zamierzenie nie udało, jest swego rodzaju diagnostyczne i za chwileczkę doprecyzuję, co mam na myśli.

Naturalnie nie jestem odszczepieńcem i też posiadam swój system intuicyjny, który domaga się szoku i skrajnych prognoz.

Od trzech lat na blogach bossa.pl publikujemy na początku stycznia wspólnie z naszymi czytelnikami prognozy co do zdarzeń na rynkach. Traktujemy to jako zabawę, ale też wyraz własnych przekonań, oczekiwań i nadziei. Rok temu przy prognozach na 2014 rok dotyczących polskiego rynku akcji napisałem:

„Problem w tym roku z prognozami jest taki, że nie widzę na razie wydarzeń, co do których wszyscy są jakoś przekonani i można je choćby skontrować.

Może to dziwnie brzmi, ale to trochę tak, jakby na siłę szukać powodów do prognozy.

Na dziś – czekam na kilka sygnałów z naszego rynku (co do tego, czy jednak podążymy trendem światowym, czy też nie)".

Kilka dni później doprecyzowałem swoje stanowisko. Aby nie zadręczać czytelników autocytatami, w dużym skrócie napisałem wówczas, że nie mam zielonego pojęcia, co się wydarzy. W dużej mierze dlatego, że brakuje mi wydarzeń, które mogłyby dać jakąkolwiek wskazówkę co do kierunku w kolejnych miesiącach.

Najzabawniejsze jest to, że pod tekstem sprzed roku mogę się niemal w całości podpisać. Nadal nie widzę niczego, co zmieniłoby trend naszego rynku jako całości. Marazm, stagnacja, spadające obroty na rynku kontraktów, coraz niższa zmienność.

Mogę porozmawiać o moich oczekiwaniach co do ceny złota w 2015 (poniżej 800 dolarów), ropy naftowej (poniżej 30 dolarów). W dużej mierze nie ma tu nic zaskakującego, oznacza to kontynuację dotychczasowych wielomiesięcznych tendencji. Podobnie jeśli chodzi o pojedyncze spółki notowane na GPW, gdzie więcej widzę spadających, które będą kontynuowały trendy (Integer, Quercus, LPP, JSW), niż jakichś szczególnie szokujących oczekiwań wbrew większości. Może problemem jest to, że większość jest nieobecna. Brzmi absurdalnie? Ale nie jest. Dopóki na nasz rynek znów nie wrócą tłumy, prawdopodobnie będziemy pogrążeni w marazmie.

Komentarze
Inflacja hamuje
Komentarze
Biotechy z GPW mają potencjał
Komentarze
Dobry rok Catalystu?
Komentarze
Bony zapchają dziurę
Materiał Promocyjny
Kluczowe funkcje Małej Księgowości, dla których warto ją wybrać
Komentarze
Jastrzębi Powell studzi rynki
Komentarze
Kto za to zapłaci?