Złe wiadomości to teraz dobre wiadomości. Czy jednak one nie będą się nasilać, nie nabiorą większej mocy i znów wróci temat recesji w Stanach Zjednoczonych, który chyba teraz w ogóle nie jest wyceniany?
To, co wydaje się teraz najciekawsze w danych dotyczących kondycji amerykańskiej gospodarki, to jest to, że Amerykanie cały czas się zadłużają. Ponad bilion dolarów to jest dług na kartach kredytowych i innych odnawialnych, kredytach bieżących. Z drugiej strony oszczędności spadają. Zresztą to widać po Black Friday czy Cyber Monday. Amerykanie korzystali dużo częściej z usługi „buy now, pay later”. Firmy oczywiście się cieszą z tego, że Amerykanie kupują kolejne rzeczy, schodząc z oszczędności i powiększając swój dług. Natomiast dojdzie do takiej sytuacji i być może stanie się to w przyszłym kwartale, gdzie będziemy mieli rekordową różnicę między długiem a oszczędnościami. Tego wcześniej nie było, a przecież trzeba się spodziewać, że rynek pracy ma wracać do równowagi. Szykuje się więc wzrost stopy bezrobocia, spadek oszczędności i wzrost zadłużenia. To zaczyna już brzmieć niepokojąco, chyba że znów ktoś wjedzie na białym koniu i uratuje amerykańskiego konsumenta uruchamiając jakieś linie pomocowe. Na razie na to się nie zanosi, tym bardziej że w Stanach Zjednoczonych są też problemy z finansowaniem deficytu. Warto śledzić więc rozwój sytuacji.
To oznacza, że przyszły rok może być trudniejszy dla ryzykownych aktywów?
Widzę dwa zagrożenia. Pierwszy dotyczy płynności na amerykańskim rynku z punktu widzenia sektora bankowego. Na razie Fed cały czas kontynuuje program zacieśniania ilościowego, ale ciągle mamy też operacje reverse repo. One są robione na większą skalę, niż Fed ściąga płynność z rynku przez QT. W związku z tym netto ta płynność i tak rośnie. Prawdopodobnie przy takich liniowych zależnościach jakie widzimy, w okolicach marca skończy się dodawanie płynności do sektora. To raczej nie powinno wspierać ryzykownych aktywów. Druga sprawa to ceny surowców. Ceny tzw. soft commodities mocno rosną. Czynniki klimatyczne czy choroby które dotykają poszczególne uprawy i wpływają na cenę raczej nie miną z dnia na dzień. Druga sprawa to ceny metali i surowców energetycznych. Cieszymy się dzisiaj z dezinflacji paliwowej za granicą, ale to może też się skończyć. Jeśli złożymy to wszystko w jedną całość rośnie zagrożenie tego, że inflacja zamiast dalej spadać w 2024 r. – powróci. Oczywiście nie jest przesądzone, że taki scenariusz się ziści, ale inwestorzy powinni mieć to na uwadze szczególnie, że dzisiaj to w ogóle nie jest wyceniane. Do lutego – marca zagrożeń co prawda może nie będzie widać, ale później mogą się one pojawiać.
Co w tym kontekście z rynkiem polskim, który ostatnio ewidentnie złapał wiatr w żagle?
To, co trapi nasz rynek od dłuższego czasu, to coś w stylu „ściśnięcia mnożników”. Podstawowe wskaźniki naszych firm są dużo niższe od tego, co widzimy w przypadku analogicznym firm z rynków zagranicznych. Teraz następuje „rozprężenie” wskaźników ze względu na to, że jest nadzieja chociażby na poprawę standardów corporate governance na naszym rynku, szczególnie w przypadku spółek związanych ze Skarbem Państwa. To może dalej pchać w górę duże spółki. Od kwartału w zasadzie jesteśmy w punkcie zwrotnym, w którym duże spółki mogą w końcu radzić sobie lepiej niż małe.