Szef Rezerwy Federalnej przy okazji ostatnich wystąpień i po kolejnej podwyżce stóp procentowych był gołębiem czy jastrzębiem?
Przyznam szczerze, że pozytywna reakcja rynków po wystąpieniu Powella mnie zaskoczyła. Jego przesłanie było bowiem mieszane. Była mowa o tym, że muszą być kolejne podwyżki stóp procentowych, a z drugiej strony szef Fedu zaznaczył, że mamy proces dezinflacji i być może uda się uniknąć klasycznej recesji. Generalnie można powiedzieć, że wielkiej rewolucji jego wystąpienie nie wywołało. Pozytywna reakcja rynkowa była więc niespodzianką, ale trzeba jednak też zauważyć, że po kilku dniach przyszła korekta. Znaków zapytania mimo wszystko bowiem nie brakuje. Ważne są chociażby dane o inflacji ze Stanów Zjednoczonych, ale też kwestia chińska. W Chinach mamy odejście od polityki zero covid. Jeśli tamtejsza gospodarka za jakiś czas zacznie mocniej rosnąć, to potencjalnie może to wywołać presję na ceny surowców i tym samym znów oznacza to znak zapytania, co dalej z inflacją.
Czyli banki centralne nie mogą na razie spać spokojnie, a tym bardziej nie mogą ogłosić zwycięstwa w walce z inflacją?
Byłoby to przedwczesne. W tym kontekście ostrożna postawa banków centralnych, które przekonują, że wyższe stopy procentowe zostaną z nami przez jakiś czas, jest zasadna. Dzisiaj bardzo trudno powiedzieć, że problem inflacji mamy za sobą. Jeśli mówimy o rynku amerykańskim, to tam inflacja jest jednak bardziej pod kontrolą i jej poziomy też są inne niż to, co obserwujemy w Polsce. Patrząc w perspektywie do końca tego roku, zapewne cały czas będziemy w otoczeniu podwyższonej inflacji, chociaż pewnie będzie ona spadać. To nie jest środowisko, które może skłaniać banki centralne do wycofywania się z ostrej polityki.