Jakie są wasze przewidywania wobec amerykańskiej gospodarki i co może dziać się z S&P 500?
Zakładamy, że recesja będzie raczej płytka. Rynek pracy w USA jest dosyć mocny. To raczej kwestia statystyczna, czy rynek amerykański będzie się rozwijać w tempie 0,5 proc., czy kurczyć w podobnej skali – dla scenariusza makro nie ma to większego znaczenia. Ważne jest, by obecną recesję postrzegać jako zwykłą recesję gospodarczą, a nie mocną recesję finansową, kryzys finansowy. To tak naprawdę odróżnia zachowanie rynków, które przeceniły się po około 20 proc. i jest to właściwa wycena recesji. Co innego, gdyby się jednak okazało, że recesja przekształca się w nowy kryzys finansowy, tak jak się to zdarzyło w latach 70. ubiegłego wieku oraz w latach 2000 i 2008. W takim wypadku można by powiedzieć, że jesteśmy dopiero w połowie drogi. My jednak zakładamy w scenariuszu makroekonomicznym łagodną recesję i dlatego można powiedzieć, że rynki już wykonały swoją pracę. Rynki właśnie tak się zachowywały dotąd w obliczu recesji – zniżkowały raz szybciej, raz wolniej, ale właśnie o około 20–25 proc. Co do inflacji, to jest to kluczowy element, który mógłby wywołać wzrost cen akcji. Jeśli walka Fedu z inflacją nie będzie udana, to rynki przeceniłyby się i pewnie pozostały na niższych poziomach na dłużej. Jesteśmy jednak za scenariuszem optymistycznym, w którym udaje się wygrać tę walkę, sprowadzić inflację do poziomu 2,5–3 proc. i to byłby już pretekst do wzrostu. Ogółem nie warto pozostawać poza rynkiem. Jeśli nie wierzymy, że recesja przekształci się w kryzys finansowy, to miejsca na mocne spadki już nie ma. Gdyby zaś Fed poradził sobie z inflacją, co jest bardzo możliwe, rynek pewnie nie czekałby na II połowę roku. Może być tak, że jak ktoś będzie czekał na tę udaną walkę Fedu, wzrost go ominie.
Analitycy dziś w większości radzą przeczekać I połowę roku, obserwować co się wydarzy, bo II połowa roku pod względem makro ma być lepsza. Jeśli jednak wierzymy w pozytywny scenariusz makro, to wzrost może nadejść szybciej. W I połowie roku może dojść do wyraźnej zwyżki S&P 500 – nawet o 10–15 proc., a rok 2023 może być bardziej udany w USA niż 2024 r. W Europie mamy pewne ograniczenia w walce z inflacją czy polityce monetarnej, co może powodować pewne przesunięcie w czasie siły rynku europejskiego.
Co z europejskimi indeksami?
Europa to ciekawy przypadek. Jeśli spojrzymy na wyceny, rynek wydaje się atrakcyjny. Premia za ryzyko, którą mamy na rynku europejskim w porównaniu z amerykańskim, jest jedną z najwyższych w ostatnich kilkunastu latach. Trzeba pamiętać o przyczynach tej różnicy. Mamy konflikt zbrojny i wydłużoną walkę z inflacją. W USA ta krucjata może odbyć się już w 2023 r. W europejski rynek została włożona masa pieniędzy w postaci stymulusów fiskalnych czy wsparcia energetycznego. To wszystko spowoduje wydłużenie okresu walki z inflacją. Natomiast gdy EBC zdoła doprowadzić stopy procentowe do akceptowalnego poziomu (2–3 proc.), a konflikt na Ukrainie nie rozwinie się poza niekontrolowaną skalę, wówczas Europa może być dobrym wyborem, ale raczej na 2024 r. Gdybym dziś miał alokować aktywa, pewnie w pierwszej fazie odbicia rynków oczekiwałbym zwyżek w Stanach Zjednoczonych, a dopiero później szukałbym nowych rynków. Ciekawym sektorem w Europie mogą być np. banki, które nadal są tanie, a efekt podwyżek stóp nie przełożył się jeszcze na wyniki. Stopy procentowe będą też dłużej na podwyższonych poziomach niż w USA.