Jeśli ktoś miał jeszcze jakieś wątpliwości, to ostatnie statystyki opublikowane przez GPW nie pozostawiają już żadnych złudzeń. Rynek kontraktów terminowych na GPW stał się domeną inwestorów zagranicznych. W I półroczu odpowiadali oni za 36 proc. obrotów na tym rynku, wyprzedzając tym samym inwestorów indywidualnych (35 proc.) oraz instytucjonalnych (29 proc.). To pierwszy raz w historii, kiedy zagranica jest najaktywniejszą grupą graczy na rynku futures. Inna sprawa, że na taki obrót sprawy zanosiło się od pewnego czasu.
Nierówna gra
Sygnałem „ostrzegawczym” w ostatnich miesiącach była wzmożona aktywność zagranicznych pośredników na rynku kontraktów. Hudson River po pół roku miał 15,85 proc. udziałów i zajmował pierwsze miejsce w zestawieniu. Coraz mocniejsza na rynku jest także firma Jump, która regularnie melduje się już w pierwszej dziesiątce brokerów, chociaż dołączyła do grona członków giełdy stosunkowo niedawno.
– Konkurencja we wszystkich segmentach rynku, czy to pierwotnego, czy wtórnego, jest bardzo duża. Poza graczami lokalnymi, w segmencie instytucjonalnymi na co dzień rywalizujemy także z globalnymi bankami. Ta sytuacja dotyczy także rynku derywatów, a w szczególności flagowego instrumentu, którym jest kontrakt na indeks WIG20 – wskazuje Bartosz Świdziński, członek zarządu Erste Securities.
Prawdziwy diabeł tkwi jednak w szczegółach. Brokerzy wskazują, że aktywność zdalnych członków na rynku kontraktów terminowych ma zupełnie inny charakter niż działalność prowadzona przez nich.