Czy urzeczywistniły się plany rozwoju firmy i pana jako założyciela z czasu debiutu na GPW? Było warto upubliczniać firmę czy nie?
Na to pytanie nie ma prostej odpowiedzi. Gdy myśleliśmy o giełdzie, to wyglądała ona trochę inaczej. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie – wypowiadam się raczej jako obserwator, ale mam wrażenie, że moi znajomi, którzy wprowadzali spółki do obrotu giełdowego i zachęcali nas, aby pójść tą drogą, zrobili to w pewniejszych czasach. Wydaje mi się też, że zaczął się okres kryzysów na giełdzie. Nie jest nam miło słyszeć, że nasz rynek należy do grona tych, które najmocniej odczuły spadek i nie najlepiej sobie dzisiaj radzą.
Z punktu widzenia prezesa mogę powiedzieć z pewnością, że obecność na giełdzie – pomimo jej licznych zalet – to również spore koszty i dodatkowe obowiązki, z których my, jako spółka giełdowa, musimy się wywiązać. Przykładów takich powinności jest sporo, można podać chociażby konieczność zatrudnienia coraz większej liczby pracowników.
Jednak z perspektywy czasu oceniam decyzję o upublicznieniu firmy jako dobrą. Wchodząc na giełdę, nasza firma pozyskała kapitał na rozwój, zaczęliśmy jeszcze bardziej umacniać pozycję na rynku jako ciesząca się prestiżem oraz szacunkiem marka. To plusy, które widzieliśmy i widzimy. Warto wspomnieć jeszcze o organizacji pracy – obecność inwestorów oraz mniejszościowych akcjonariuszy utrzymuje mnie i moje pomysły w ryzach, co osobiście uważam za duży plus.
A jako akcjonariusz jest pan zadowolony z wyceny firmy? Nie trzeba było na nią zbyt długo czekać?