Dla dużej część społeczeństwa 2003 r. nie był dobry dla gospodarki krajowej i światowej, choć pojawiła się nadzieja na lepszy 2004 rok. Czy nie będzie on jednak powtórką ze schyłku dekady lat 90.? Wiele czynników wewnętrznych i zewnętrznych może na to wskazywać.
W 2003 r. osiągnięty został wzrost gospodarczy na kołodkowskim poziomie 3,5%, czyli powyżej ówczesnych prognoz rynkowych. Problem w tym, że dekompozycja wzrostu nie odpowiada założeniom polityki ekonomicznej rządu. Zamiast więc 5,6% wzrostu inwestycji będziemy mieć pewnie mniej niż 1%, a w efekcie zamiast 3,4% wzrostu popytu krajowego będzie wzrost na poziomie około 2%. Również inflacja jest niższa, niż zakładane 2,3%. Wzrost gospodarczy w Polsce w 2003 r. pociągnęła konsumpcja gospodarstw domowych, w tym fenomenalnie wzrastający szary sektor oraz w niespodziewanym stopniu eksport netto. Wyniki większości firm prywatnych uległy poprawie, co było zasługą cięć kosztów, a nie wzrostu przychodów ze sprzedaży. Przedsiębiorstwa państwowe, a zwłaszcza "święte krowy" są za to w jeszcze gorszej sytuacji. Realne płace w sektorze prywatnym nie rosły, w przeciwieństwie do sektora publicznego.
Sytuacja małych i średnich firm ma w założeniach rządu ulegać stopniowej poprawie, gdyż postępuje liberalizacja rynku pracy oraz zmiany w systemie podatkowym. Jednak osławiony CITo-PIT na poziomie 19% jest podwyżką podatku dla 93% przedsiębiorców, o czym za chwilę się sami przekonają.
Postawienie wszystkiego przez rząd na kartę wzrostu gospodarczego w 2004 r. doprowadziło do napompowania deficytu budżetowego powyżej 7% PKB, jeśli go prawidłowo policzyć. Prognozowana dekompozycja wzrostu gospodarczego na rok 2004 jest analogiczna jak w roku 2003 - tyle że na jeszcze wyższym hausnerowskim poziomie 5%. Możliwe, że i on zostanie osiągnięty dopompowaniem konsumpcji gospodarstw i utrzymaniem tempa wzrostu eksportu. Możliwe jednak, że powtórzy się historia z lat 1998-1999, kiedy czynniki zewnętrzne (kryzys rosyjski) oraz wewnętrzne (deficytu obrotów bieżących) omal nie doprowadziły Polski do głębokiej korekty kursu walutowego (nie chcę nazywać tego a priori kryzysem walutowym).
W roku 2004 firmy krajowe zmierzą się z unijną konkurencją, gdyż rynek wewnętrzny nie będzie już chroniony, a przedsiębiorstwa państwowe dalej subsydiowane. Wiele z nich nie wytrzyma tej konkurencji, a niektóre branże, jak na przykład budowlana, może mieć bardzo poważne kłopoty dodatkowo dobita najwyższą w UE stawką VAT, wprowadzoną przez nasz rząd. Złe skutki dla rynku pracy będą oczywiste.