Po ostatnich debatach sejmowych i wyczynach co niektórych posłów - wybrańców narodu, mam wrażenie, że nikt już nie kontroluje tego, w którą stronę płyniemy. Z jednej strony rząd obniża przedsiębiorcom podatki, z drugiej zaraz sięga do ich kieszeni, by zwiększyć obciążenia z tytułu składki na ZUS.
Równie zaskakująco potoczyły się prace nad ustawą vatowską. Posłowie partii rządzącej poprawiali na forum parlamentu swój rząd i głosowali poprawki sprzeczne z projektem, bo uznali, że lepiej rozumieją potrzeby obywateli, szczególnie niemowląt i dzieci. Niespodziewanie Sejm przyjął też inne poprawki, na których przyjęcie nikt tak naprawdę nie liczył, za to konsekwentnie poodrzucał inne, które miały wyprostować najbardziej kręte ścieżki vatowskiego labiryntu. Po poselskiej debacie można więc odliczać VAT od każdego samochodu nabytego do celów prowadzenia działalności gospodarczej, choćby najbardziej luksusowego, za to ciągle nie rozwiązano łagodzenia skutków podwyższenia VAT na materiały budowlane, nie zlikwidowano sprzeczności z unijną dyrektywą, zamieszano przy sprawie ovatowania umów-zleceń i umów o dzieło tak, że największe autorytety się głowią, co wynika z jednego artykułu, a co z innego.
Co gorsza, te wszystkie wspaniałe idee forsowano w oderwaniu od rzeczywistości budżetowej, jak byśmy byli państwem mlekiem i miodem płynącym, a nie stali na krawędzi budżetowej katastrofy. Z jednej strony rząd zabiega o poparcie dla planu oszczędności wydatków publicznych, z drugiej zaś posłowie ostatnim rzutem na taśmę przegłosowują pomysły, które mogą kosztować budżet kolejne parę miliardów złotych. To oznacza, że i tak trudny plan premiera Hausnera może stać się jeszcze trudniejszy. Może o to chodziło?
Jedyny prawdziwy sukces to zlikwidowanie wbrew oporowi rządu, za to dzięki uporowi szefa sejmowej Komisji Gospodarki, posła Adama Szejnfelda, od dawna krytykowanego zapisu i w starej, i w nowej ustawie o VAT, który de facto zmuszał jednego przedsiębiorcę do kontrolowania innego przedsiębiorcy, jakby przedsiębiorcy byli zobowiązani wyręczać kontrolerów skarbowych.
Te przypadki vatowskie, które w końcu obróciły się przeciwko rządowemu projektowi i samemu rządowi, to efekt złego procedowania nad ważną ustawą, co do której od początku zgłaszano liczne zastrzeżenia, uwagi, postulaty. Jednak Ministerstwo Finansów pozostawało na nie albo głuche, albo nieprzejednane. "Nie, bo nie" - taka była najczęściej argumentacja na sugerowane poprawki, także te o charakterze czysto legislacyjnym, bez ujemnych skutków dla budżetu, za to z korzyścią dla zdrowego rozsądku. Urzędnicy poszli w zaparte i nie pozostaje im nic innego, jak przekonywanie Senatu, żeby odkręcił to, co Sejm nakręcił.