Krótko w tym roku trwał festiwal śmiałych propozycji podatkowych. Jak zwykle nie obyło się bez zgłoszenia sztandarowej 50-proc. stawki podatku dochodowego dla najlepiej zarabiających. Zarówno teraz, jak i w najbliższych latach, wydaje się mało prawdopodobne, aby ta stawka mogła wejść w życie. Niestety, pewne postulaty podnoszone zbyt często mogą stać się kiedyś obowiązującym prawem. Z czasem spada również entuzjazm ekspertów do ponownego tłumaczenia tych samych zasad i reguł ekonomicznych. Właśnie dlatego warto za każdym razem przypominać o negatywnych skutkach zbyt ekspansywnego systemu podatkowego.
W zależności od przyjętego progu dochodu podatek na poziomie 50% dotyczyłby zapewne ok. 0,25% podatników (wg Ministerstwa Finansów zaledwie 1,16% podatników znalazło się w III przedziale podatkowym w 2003 r.), a zatem byłoby to nie więcej niż 100 tys. osób. Rezultaty promowania i wprowadzania dodatkowych obciążeń fiskalnych najprawdopodobniej nie będą korzystne dla budżetu. Zgodnie z krzywą Laffera, w pewnym momencie utrata podatku wynikająca ze zmniejszenia bazy podlegającej opodatkowaniu przewyższa przychody z podatku według nowej, wyższej stawki.
Przyglądając się temu zjawisku od strony podatników możemy powiedzieć, że państwo promuje coś w rodzaju antyprzedsiębiorczości. Po pierwsze wyższe opodatkowanie traktowane jest jako rodzaj "kary" za chęć uzyskiwania większych dochodów i bogacenia się. Menedżerowie i wysoko zarabiający specjaliści zniechęcają się do podejmowania nowych przedsięwzięć. Zniechęca ich ponoszenie dodatkowego wysiłku, z którego efektów relatywnie mało im przypadnie.
Drugi obszar to bezproduktywna przedsiębiorczość, polegająca na tym, że najlepiej zarabiający chętniej poszukują metod unikania bądź zmniejszenia podatku. Zamiast angażować swój czas w nowe projekty, wytracają czas na zatajanie dochodów lub znalezienie licznych luk w systemie podatkowym, które pozwalają im rozłożyć swoje przychody na inne kategorie fiskalne, które w mniejszym stopniu podlegają "karze" ze strony państwa. Oddzielną kwestią jest przenoszenie miejsca płacenia podatków z Polski do innych krajów. Możliwości te znacząco wzrosły po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej. Co więcej, rosną one wraz ze wzrostem zamożności podatnika.
Ostatnia z wymienionych kwestii wydaje się szczególnie ciekawa w kontekście zabiegów Polski o inwestorów zagranicznych i częstym larum nad niedokapitalizowaniem gospodarki. Otóż, nadmierny fiskalizm doprowadził w wielu krajach do zmiany obywatelstwa przez szczególnie dobrze zarabiających obywateli (przykładem mogą tu być nagłośnione przez media przypadki znanych sportowców). Wówczas za granicę transferowany jest cały przychód podatnika, a nie tylko owa nadwyżka wynikająca z dodatkowej stawki 50%. Najlepiej zarabiający to stosunkowo nieliczna grupa, ale są to ludzie, którzy dysponują kapitałem niewspółmiernie dużym do swojej liczebności. Kapitał ten w dużej mierze utrzymuje teraz funkcjonowanie gospodarki. Przeniesienie zasobów oraz miejsca uzyskiwania dochodów przez najzamożniejszych Polaków niewątpliwie przyniosłoby Polsce zdecydowanie większe straty niż oczekiwane korzyści z wyższych podatków. Już dziś mikre sukcesy w pozyskiwaniu bezpośrednich inwestycji zagranicznych, przy zderzeniu z możliwością takiego odpływu kapitału, być może pozwoliłyby stać się Polsce w krótkim okresie eksporterem netto kapitału.