Insiderzy mają się coraz lepiej
Wykorzystywanie informacji poufnych to prawie codzienność na warszawskiej giełdzie. Przykład wezwania na akcje Polaru po 25,4 zł, które zostało poprzedzone kilkoma dynamicznymi wzrostami, niestety, tylko potwierdza tę tezę. Na rynkach rozwiniętych przestępcy finansowi - insiderzy trafiają do więzień. W Polsce czują się zupełnie bezkarni.Wezwania na akcje notowanych spółek, które są kompletnym zaskoczeniem dla rynku, to prawdziwe perełki. Prorocze wzrosty kursów przestały już kogokolwiek dziwić. Artykuły prasowe zwracające uwagę na to niepokojące zjawisko z reguły są zaopatrzone w lakoniczne komentarze Komisji Papierów Wartościowych i Giełd o toczącym się kolejnym, rutynowym postępowaniu sprawdzającym. Kilka osób z Biura Inspekcji KPWiG dopiero na podstawie danych historycznych (arkusze zleceń) stara się znaleźć insidera. Co ciekawe, Komisja nie monitoruje na bieżąco przebiegu sesji. A jeśli nie monitoruje, to nie może szybko i skutecznie działać. Insider dobrze wie, że nie można go złapać na gorącym uczynku tylko na podstawie danych archiwalnych (techniki operacyjne, np. podsłuch, może stosować policja, ale nie KPWiG). Dlatego też z jednej strony stara się on zostawić jak najmniej śladów, a z drugiej - ma czas w razie zagrożenia na podjęcie działań nadzwyczajnych (np. wyjazd za granicę).Na insidingu dobrze poinformowani duzi inwestorzy (zarówno prywatni, jak i instytucjonalni, włącznie z zarządzającymi aktywami) zarabiają w Polsce miliony zł, niewiele przy tym ryzykując. Złapano i udowodniono przestępstwo kilku płotkom. Wiele postępowań umorzono. Nieliczne wyroki sądów są śmiesznie niskie. Nikt nie trafił do więzienia. Uzasadnienia wyroków są standardowe - niska szkodliwość społeczna czynu. Takie decyzje sądów i prokuratorskie umorzenia spraw świadczą tylko o braku wyobraźni, i to one są wysoce szkodliwe dla całego rynku kapitałowego. Potwierdzają tylko tezę, że warto ryzykować. I ryzykują zarówno duzi, jak i mali, jeśli tylko uda im się uzyskać poufną informację. Praktyka dowodzi, że dzieje się tak zbyt często. Niemoc i nieporadność organów powołanych do ścigania i sądzenia przestępców na rynku kapitałowym są coraz bardziej niepokojące.KPWiG twierdzi, że nie ma wystarczających uprawnień i środków, prokuraturze brakuje fachowców znających się na mechanizmach rynku kapitałowego, sądom brakuje wyspecjalizowanych w tego rodzaju przestępstwach sędziów, nie mówiąc już o niewydolności całego systemu sądowniczego. Błędne koło. Nie brakuje tylko inicjatywy "lepiej poinformowanym" i dobrego samopoczucia osób odpowiedzialnych za bezpieczeństwo obrotu. Przecież rynek mamy "doskonale uregulowany", i to powinno wystarczyć, a że zdarzają się na nim próby wykorzystania informacji poufnych? Nic nadzwyczajnego, tego rodzaju afery są na całym świecie. Tylko dlaczego w Polsce zjawisko to osiągnęło skalę patologiczną?Po rynku już krążą opowieści o fortunach zarobionych przez dobrze poinformowanych. Największy "sztos" podobno przeprowadzono na przełomie czerwca i lipca na akcjach Banku Handlowego, kiedy w ciągu 24 godzin można było zarobić 100%. Rozmowy w sprawie połączenia z BRE były prowadzone przez ścisłe kierownictwo obu banków już od początku czerwca. Grono wtajemniczonych, choć nadal bardzo wąskie, systematycznie się jednak powiększało o menedżerów specjalizujących się w fuzjach, o największych akcjonariuszy, o doradców prawnych i finansowych. Kurs akcji Handlowego w połowie miesiąca ruszył w górę. Przy wzrostowym trendzie na rynku 30 czerwca spadek akcji Handlowego o 9,2%, z 60 zł do 54,5 zł, był wielką niespodzianką (obrót 650 tys. akcji). Ofertę sprzedaży specjalisty 15 tys. akcji natychmiast wykupiono. W dogrywce inwestorzy zgłosili popyt na 230 tys. akcji. W notowaniach ciągłych papier nie tylko odrobił straty, ale pokonał cenę z fixingu (zamknięcie 62,5 zł) przy rekordowych obrotach - 75 mln zł. Dzień później przy zniesionych przez GPW widełkach kurs skoczył w górę o 19,3%. Skąd tak wielki rny na jednym z najsłynniejszych papierów, poprzedzony tajemniczym spadkiem?Według naszych informacji, spadek został wywołany sztucznie przez jedno z towarzystw ubezpieczeniowych, które dla "kaprysu" postanowiło wyrzucić kilkaset tysięcy akcji po PKC. Towarzystwo stać było na taki gest, bo i tak kupowało akcje znacznie taniej, więc w księgach wykaże, że transakcja przyniosła spory zysk. Nie był to jednak przypadkowy "wyrzut", lecz z góry ustalony. Stroną kupującą były osoby związane ze sprzedającym, ale występujące już jako osoby prywatne. Oczywiście, cena w zleceniach kupna była na tyle niska, że gwarantowała ustalenie ceny w dolnych dopuszczalnych widełkach. Na taki przekręt było konieczne zaangażowanie przez osoby prywatne sporego kapitału. Skorzystano z pośrednictwa zagranicznych biur i maksymalnego lewarowania. Z naszych ustaleń wynika, że ożyły wówczas martwe rachunki kilku doradców inwestycyjnych z mniejszymi numerami licencji. Zakładając, że kupujący wiedzieli o prowadzonych rozmowach w sprawie fuzji, mogli być pewni, że z transakcji wyjdą z dużym zyskiem. I nie mylili się.Według naszych informacji, dziwnym spadkiem BH 30 czerwca zajęła się KPWiG. Nie wiadomo, czym się zakończy prowadzone postępowanie.
MAREK GRACZYK