Tytułowe pytanie było stawiane w ostatnich latach tyle razy, że może się wydawać, że padły na nie wszystkie możliwe odpowiedzi. Kilka dni temu zaskoczył nas jednak wicepremier Pawlak, który uzależnił datę wejścia Polski do strefy ERM2 od sytuacji na światowych rynkach finansowych. Zdaniem wicepremiera, destabilizacja na rynkach finansowych, a także zagrożenie recesją w USA stanowią przeciwwskazania dla rozpoczęcia w naszym kraju procesu wejścia do strefy euro.
Premier nie wyjaśnił jednak, dlaczego łączy te fakty? Nie za bardzo też wiadomo, czym jest owa destabilizacja na rynkach finansowych. Jeśli chodzi o trwające od dłuższego czasu osłabienie dolara, to nie ma ono za wiele wspólnego ani z naszą gospodarką, ani z samym procesem wymiany. Euro, którym będziemy zastępować złotego, ma się całkiem dobrze. Jeśli zaś premier miał na myśli zmienne nastroje na światowych giełdach i spadek wartości indeksów, to w tym przypadku także trudno doszukać się istotnych związków z planowaną operacją walutową. Trudno podejrzewać ministra gospodarki, że nie wie, że nasze wejście do strefy euro warunkowane jest zupełnie innymi kryteriami niż sytuacja na światowych rynkach finansowych. Ponadto, gdybyśmy mieli rzeczywiście czekać na stabilizację na europejskich giełdach oraz na zakończenie (a może rozpoczęcie?) recesji w USA, to chyba zbyt szybko nie ustalilibyśmy konkretnej daty wejścia do systemu ERM2. A i tak duża niepewność w tym temacie jeszcze bardziej by wzrosła.
Wicepremier Pawlak słusznie zauważył, że odwlekanie wejścia naszego kraju do strefy euro jest niekorzystne dla eksporterów, którzy ponoszą ryzyko kursowe związane z umacnianiem się złotego. Jednocześnie jednak wicepremier wyraził opinię, że wymiana po obecnym kursie byłaby dla eks- porterów niekorzystna, gdyż złoty jest w tej chwili zbyt mocny. W rzeczywistości jednak dla eksporterów kurs wymiany ma charakter drugorzędny - kluczowe natomiast jest ostateczne określenie daty przyjęcia w Polsce europejskiej waluty, a następnie jej przyjęcie. Doświadczenie pokazuje bowiem, że eksporterzy coraz to wyznaczają kolejny kurs, po przekroczeniu którego eksport stanie się dla nich nieopłacalny, a gdy kurs ten zostanie przekroczony, sprawnie dostosowują się do nowych warunków. Dowodem na to jest chociażby fakt, że mimo trwającej od wielu lat aprecjacji złotego polski eksport ma się całkiem dobrze. Aprecjacja wymusza na eksporterach określone działania, przede wszystkim redukcję kosztów, które w efekcie przyczyniają się do poprawy ich konkurencyjności za granicą. Warto przy okazji zwrócić uwagę, że ze względu na oczekiwany dalszy wzrost notowań złotego, im dłużej będziemy czekać z wymianą, tym kurs wymiany będzie coraz mniej korzystny dla eksporterów.
Zamieszanie, jakie towarzyszy ratyfikacji przez Polskę Traktatu Reformującego, pokazuje, jak trudne w naszym kraju jest wdrażanie wszelkich inicjatyw proeuropejskich. Antyeuropejskie nastawienie największej partii opozycyjnej nie ułatwia sprawy. Nietrudno sobie więc wyobrazić, co będzie się działo w momencie, kiedy trzeba będzie w końcu zdecydować się na jakąś konkretną datę przyjęcia europejskiej waluty, a następnie przeprowadzić proces wymiany. Z całą pewnością znowu najgłośniej krzyczeć będą przeciwnicy euro i z całą pewnością znowu pojawi się koncepcja przeprowadzenia referendum w sprawie, która została już przecież i tak przesądzona w Traktacie Akcesyjnym. Proces wymiany złotego na euro nie będzie więc w Polsce ani łatwy, ani szybki. Zastanawia więc, dlaczego wicepremier proeuropejskiego rządu swoimi wypowiedziami kreuje kolejne sztuczne problemy na drodze do euro?