Czegóż może zatem więcej chcieć inwestor giełdowy? Generalnie rzecz ujmując rynek sztuki stał się na przestrzeni ostatnich kilku lat jednym z najszybciej rozwijających się segmentów rynku finansowego. Do podstawowych czynników odpowiedzialnych za ten fakt należy dywersyfikacja portfeli inwestycyjnych oraz poszukiwanie nowych możliwości inwestycyjnych, dokonywane zwłaszcza wtedy, gdy na rynku kapitałowym dominuje tendencja spadkowa.
W ciągu ostatnich kilku dziesięcioleci rynek sztuki okazał się rynkiem szybko rozwijającym się i złożonym. Rynek sztuki jakoś bardziej mnie przekonuje niż rynek win inwestycyjnych – z całym szacunkiem dla tego ostatniego – bo jeśli prowadzi się życie w stylu: kobieta, wino i śpiew, to ten wspaniały trunek służy zupełnie do czego innego niż przechowywania.
Przeciętny okres inwestycyjny na rynku sztuki wynosi od 5 do 7 lat – nie jest to zatem rynek dla spekulantów i chyba jeszcze długo nie zobaczymy tutaj HFT (High Frequency Trading). Ale za to występuje wiele indeksów rynku sztuki, jak chociażby Mei Moses All Art Index, służący do szacowania zyskowności tego rynku i porównywania stóp zwrotu na nim z indeksami rynku giełdowego. Index Mei Moses World All Art w latach 2010 i 2011 zyskał odpowiednio 22,0 i 10,2 proc., aby w roku 2012 zniżkować o 3,29 proc. (to drobna korekta techniczna znana doskonale czytelnikom „Parkietu", ale po takim wzroście, czym jest drobne 3,29 proc. w dół?). Analiza rocznych geometrycznych stóp zwrotu tego indeksu dzieł sztuki i indeksów akcji S&P 500 oraz FTSE All Shares pokazuje, że stopa zwrotu na rynku sztuki wyniosła w horyzoncie ostatnich dziesięciu lat przeciętnie 7,4 proc. i była wyższa od stóp zwrotu na rynku akcji w USA i Wielkiej Brytanii odpowiednio o 0,4 i 1,8 pkt proc. Czy można chcieć czegoś więcej? Dodatkowo każdego dnia, wieczorem, po ciężkim giełdowym dniu, można sobie jeszcze popatrzeć na taki obraz – prawdziwe dzieło sztuki – które cały czas zyskuje na wartości, po czym spokojnie zasnąć.