[b]Jest Pan znanym orędownikiem wolnego rynku. Jak ocenia Pan dzisiejszą falę interwencjonizmu?[/b]
Sądzę, że ryzyko, jakie podejmują rządy, jest większe niż się ocenia. Taka polityka sprowadza się do składania na barki obywateli ciężaru odpowiedzialności za błędy wąskiej grupy. Banki centralne zawiodły, a teraz, gdy coś się dzieje, ingerują w rynek. Ten schemat działania wzmacnia cykl koniunkturalny. Rakiem trawiącym rynek jest brak dyscypliny w podejmowaniu decyzji i odpowiedzialności za nie. Normalnie w czasie kryzysu następuje przepływ aktywów od złych do dobrych przedsiębiorstw. Jeśli rząd na to nie pozwala, to prosi się o dłuższą recesję. Uważam, że system polityczny jest skorumpowany. Politycy rozdają setki miliardów dolarów ludziom, którzy finansują ich kampanię wyborczą. Ci wygrywają, a tamci dalej robią to samo.
[b]Popularna jest opinia, że kryzysowi można było zapobiec, gdyby banki i rynki finansowe były ściślej nadzorowane. Co Pan na to?[/b]
To, co się dzieje, zademonstrowało właśnie głupotę nadzoru. Ci, którzy byli za niego odpowiedzialni, mieli potrzebne narzędzia, ale i tak z nich nie korzystali. Z jednej strony gwarantowali depozyty, a z drugiej pozwalali bankom na działalność inwestycyjną. To skutkowało tym, że klienci nie zadawali sobie trudu sprawdzenia wiarygodności banku, a ten szastał ich pieniędzmi. I nikt nie jest za to odpowiedzialny. Nawet akcjonariusze, którzy są przecież właścicielami. Odpowiedzialnymi czyni się podatników.
[b] Jest Pan przeciwny jakiemukolwiek nadzorowi nad bankami?[/b] Tak. Alternatywą dla nadzoru bankowego jest konkurencyjny rynek. Niegdyś, do XIX wieku, w bankach szkockich pełną, a nie ograniczoną jak dziś odpowiedzialność ponosili za zgromadzone środki akcjonariusze. Pomiędzy tymi bankami zawierane były umowy mówiące o wzajemnym nadzorze. I Szkocja przeżywała mniej kryzysów. Większe regulacje prowadzą do „baniek”, bo ludzie na nich polegają i nie doceniają ryzyka.